-Muszę zobaczyć co u Nath'a.
-Nie może Pani. Przynajmniej nie
teraz. - lekarz był nieustępliwy.
-Dlaczego ? Dobrze się czuję.
-Od operacji minęły dopiero dwie doby
i nie może Pani na razie sama się poruszać.
-A wózek ?
-Musimy uważać na szwy.
I tyle w tym temacie. Zawsze były
tylko te szwy i szwy. To skreślało sens dalszej konwersacji z
lekarzem. Czułam się już lepiej niż wcześniej. Nie byłam aż
tak potwornie zmęczona, chociaż i tak w ciągu dnia często spałam,
to i tak dłużej pozostawałam czujna niż wcześniej. Gdy pytałam
o stan zdrowia Nath'a lekarz mówił mi to sami, czyli ani się nie
polepszyło, ani pogorszyło. Można było to uważać za plus, ale
mnie i tak korciło, żeby w jakiś sposób do niego pójść.
Oczywiście lekarze przewidzieli to, że będę chciała wcielić
swoje plany w życie, dlatego nie mówili mi w jakiej sali leży
Sykes, ani nawet na jakim piętrze. Mimo moich ogromnych chęci nie
miałam żadnych możliwości, żeby do niego pójść.
-Nie przeszkadzam ? - Max niepewnie
stanął w przejściu i spojrzał na pielęgniarkę, która znowu
wstrzykiwała mi coś w żyły.
-Nie, proszę. - uśmiechnęła się do
niego i kończąc swoją czynność odeszła do swojego biurka w rogu
sali coś zapisując.
-Cześć. - Max się przywitał i
włożył do wazonu żółte tulipana.
-Po co mi je przynosisz ? - zapytałam
na widok kwiatków.
-Nie możesz nic jeść, więc jakoś
chcę poprawić ci nastrój.
-Ale nie potrzebnie wydajesz pieniądze.
Co u Nathana ?
-To co zawsze.
-Musisz odpocząć, wyspać się i
zacząć jeść. - powiedziałam widząc jego stan.
-Jak mam normalnie funkcjonować, gdy
dwójka moich przyjaciół leży w szpitalu. - zobaczyłam ogromny
smutek w jego oczach.
-Max. - złapałam go za rękę. -
Przepraszam.
-Nie przepraszaj. To nie twoja wina, że
ten dupek za tobą tu przyleciał.
-Ale gdyby Nathan nie szedł wtedy do
mnie nic mu by się nie stało.
-Za to, ty leżałabyś dwa metry pod
ziemią.
-Może nie.
-Jak nie ? Ten drań bez wahania wbił w
ciebie nóż. Kto normalny się tak zachowuje ?
-Złapali go ?
-Co ty. Ten śmieć tak się schował,
że nie wiadomo gdzie jest. Już nawet obstawa z Polski za nim
przyleciała i nic.
-Jeżeli chodzi o ukrywanie to jest w
tym najlepszy.
-Dlaczego ja wtedy głupi nie poszedłem
do ciebie ? Byłem egoistyczny, że tego nie zrobiłem.
-Byłeś zmęczony i chciałeś
odpocząć. Nikt nie musi mnie ciągle trzymać za rękę i prowadzić
przez życie.
-Ale ja miałem do ciebie przyjść.
Zobaczyć co u ciebie. Podpytać o reklamę, ale nie ja wolałem
usiąść przed telewizorem z piwem w dłoni.
-Nie miej do siebie o to żalu.
-Ale gdybym wtedy poszedł to może
udało by się uniknąć to co się wydarzyło ! - Max podniósł
głos.
-Proszę się uspokoić, bo będę
musiała wezwać ochronę. - upomniała go pielęgniarka.
-Przepraszam.
-Max. Tomek i tak by mnie znalazł. -
chciałam zakończyć już ten temat, który przy każdej wolnej
chwili mnie gnębił. - Są gdzieś tam moi rodzice ?
-Pojechali do ciebie jakąś godzinę
temu, jak spałaś.
-Dobrze, niech odpoczną. A jak Karen ?
-Udało się ją w końcu przekonać,
żeby razem z Jess pojechały do Nathana. Przywiozły przy okazji
jakieś jego rzeczy.
-A co z dziennikarzami ?
-Pełno ich przed szpitalem. Wiedzą,
że Nath został pobity i jest w ciężkim stanie, ale o tobie nic
nie wiedzą i się nie dowiedzą.
-W co ja go wpakowałam ?
Oboje zamilkliśmy każde w swoich
myślach. Czułam się winna temu co wydarzyło się Nathanowi, z
kolei Max czuł się winny, że pozwolił sobie ma wypoczynek i
odrzucił propozycję przyjazdu do mnie.. Ciągle mu się wydaje, że
gdyby przyjechał to nic złego by się nie stało. Co oczywiście
było mylne, bo Tomek i tak zrobiłby to co sobie zamierzył i tak,
więc na jedno wychodzi.
-Możemy ? - w drzwiach zobaczyłam
Tom'a, a za nim blondynkę.
-Tak, pewnie. - usiłowałam się
uśmiechnąć.
-Mamy dla ciebie owoce, ale chyba nie
możesz nic jeść. - bardziej powiedział niż zapytał Tom
układając owocki na stoliku.
-Ale wy możecie. Przydałyby się wam
dodatkowe witaminki.
-Co ty. Nic przez gardło mi nie
przejdzie. - Tom usiadł na krześle, a obok niepewnie Kels. - Jak
się czujesz ?
-Lepiej. Jak dobrze pójdzie to pod
koniec tygodnia wyjdę.
-Bardzo dobrze. Louis tu był, ale
spałaś.
-No tak. Zapomniałem o tym. - dodał
Max.
-Co chciał ? - zapytałam.
-Przywitać się, upewnić cię, że
kawiarnia dalej funkcjonuje i tak pogadać. Wesprzeć na duchu. - wymieniał Tom.
-Dzięki, że mi powiedziałeś.
-Nie ma sprawy.
-Jay jest ? - dopytał Max.
-Odwiózł Sivę do mieszkania i tam
już zostali obydwoje. Wieczorem ma przylecieć Nareesha.
-Muszą odpocząć.
Zapadła kolejna pusta cisza, która
teraz była raczej uporczywa i niecierpliwa. Nikt nie wiedział jak
ją przerwać, więc każdy patrzył w innym kierunku i myślał.
-Masz wszystko czego ci potrzeba ? -
zapytała Kels.
-Tak, rodzice mi dowożą wszystko
czego potrzebuję.
-To dobrze, ale jakbyś czegoś jednak
potrzebowała to mów śmiało. - blondynka się uśmiechnęła, ale
to jeszcze nie był życzliwy uśmiech, raczej wymuszony, taki na
miejscu.
-A co tam u was ? - pytanie skierowałam
do Tomsey'a.
-Dobrze, odwołaliśmy koncerty na parę
dni i wszystkie spotkania. - zaczął Tom.
-Raczej chodziło mi o was, jako parze.
- sprostowałam.
-Ale nie ma już żadnego nas. -
dobitnie powiedziała Kels, a Tom jeszcze bardziej posmutniał. - Nie
wszystko da się naprawić.
-Czy … - zawahałam się. - … czy
to przeze mnie ?
-Nie obwiniaj się. Najwidoczniej
musiałaś się pokazać, żebym zobaczyła co naprawdę o naszym
związku uważa Tom. I nawet ci za to podziękuje. - blondynka spojrzała na mnie.
-Ale to jest głupie, że ty dziękujesz
mi za to, że rozwaliłam wasz związek.
-Nie jest ani głupie, ani śmieszne, a
prawdziwe. Wiedziałam, że Tom nie należy do takich, którzy są
wierni w każdej sekundzie swojego żywota, ale w pewnym momencie
wydarzyło się za wiele złych rzeczy, których już nie mogłam mu wybaczyć. Przestałam przymrużać oczy i nie zauważać jego
potknięć.
Tom przez całą wypowiedź Kels nie
odezwał się słowem, tak i teraz nic nie dodawał. Teraz cisza była
jeszcze bardziej nieznośna.
-Przepraszam, ale za pół godziny mam
spotkanie. Trzymaj się Am. Cześć chłopcy. - Kels zabrała swoje
rzeczy i wyszła.
-I ty się na to godzisz Tom ? -
zapytałam po jej wyjściu.
-A co ja mogę ? Kelsey jest atrakcyjną
kobietą i mężczyźni raczej nie potraktują ją jak powietrze, gdy
ją miną na ulicy. Co ja mogę zrobić ? Ona już do mnie czuje nic
więcej oprócz żalu. Wokół niej jest teraz mężczyzn na pęczki,
nie mam czego szukać.
-Poddasz się ? Tak łatwo.
-Nie mam teraz ani siły, ani ochoty na
walkę o coś co już dawno zostało skreślone.
-A masz to w planach ?
-Nie o tym teraz myślę.
-Powinieneś. Co jak co, ale gdy byłeś
z Kels to tryskałeś szczęściem i miłością.
-Może to nie dla mnie ?
-Miłość ?
-Tak.
-Jesteś w błędzie. Każdy zasługuje
na miłość.
-Moja praca nie pozwala mi rozwinąć
skrzydeł w tej kwestii.
-Nie obarczaj winą pracy, bo wiele
osób marzy o tym, żeby osiągnąć w życiu to co ty. Mieć
marzenie, które spełnią. Żyć tak jak zawsze się chciało. Ciesz
się, że udało ci się to osiągnąć.
-Proszę cię, nie rób mi teraz
umoralniających gadek.
-Przepraszam, ale zaczynam powoli
wariować w tej białej sali.
-Nie to ja przepraszam. To ty leżysz
tu sama, a ja i moje problemy to pikuś przy twoich.
-Ale sama jestem sobie winna.
-Być może nie. - Max westchnął.
-Max. I znowu o tym rozmawiamy.
-Dobra, mój błąd.
-Nie chcę, żeby to wyglądało nie
miło, ale muszę już iść. - powiedział Tom.
-Pewnie idź, musisz się wyspać i
odpocząć, ale mam do ciebie prośbę.
-Co tylko chcesz.
-Zabierz Max'a.
-Nie ! Ja zostaje. - szybko dołączył
się Max.
-Stary. Musisz się umyć, bo dajesz na
kilometr, zjeść coś, wyspać się i dopiero tu przyjść. Nic nie
zdziałasz. Nathan nie wybudzi się, gdy będziesz tak stał przed
salą i się na niego gapił.
-Tom ma rację. Idź już. - potwierdziłam słowa Parkera.
Widziałam ten moment wahania się w
jego oczach. Toczył ze sobą pojedynek. Po chwili wstał,
pożegnaliśmy się i zostałam sama, nie licząc pielęgniarki,
która dzielnie wytrzymywała ze mną już od rana. Z nudów i być
może zmęczenia zasnęłam.
Każdy dzień wyglądał tak samo.
Rano obchód i lekarz robił mi podstawowe badania, zmiana bandażu,
śniadanie. Przychodzili rodzice, później krótka drzemka, która z
dnia na dzień robiła się coraz krótsza, później zazwyczaj
przychodził ktoś z zespołu, następnie kolejne badania i obiad. Po
posiłku zaczynały się drzwi otarte. Przychodził każdy kto chciał
i dzięki temu dowiedziałam się, że Seev oświadczył się
Nareeshy w Dublinie. To pewnie chłopcy mieli na myśli, kiedy Nathan
skaleczył się u mnie w kawiarni. Do wieczora byłam nachodzona
przez masę ludzi. Louis przychodził i uzgadnialiśmy jak ma
wyglądać nasza reklama, która zresztą była już uzgodniona i w
trakcie realizacji, gdy opuszczałam szpital. Dzięki szalonemu
popołudniu po kolacji zasypiałam i na nowo zaczynałam dzień.
Pierwszy raz wstałam dopiero w środę i czułam się jak bobas,
który dopiero uczy się chodzić. To było dziwne uczucie. Ale mimo
tego, że już chodziłam o własnych siłach nie pozwolono mi
odwiedzić Nath'a. W dniu mojego wypisu, rodzice siedzieli u mnie już
od samego rana. Mama przywiozła mi moje ubrania i kosmetyczkę, tak
więc mogłam wziąć prysznic i się umalować. Gdy mama suszyła mi
włosy do sali wszedł lekarz.
-Mam dobrą wiadomość. Wyniki są
dobre, więc mogę wystawić już wypis ze szpitala.
-Czyli mogę już pójść do Nath'a ?
- zapytałam.
-Nie jest już Pani naszą pacjentką,
więc nie widzę przeciwwskazań.
Pośpieszyłam mamę z suszeniem
włosów i w rozpuszczonych lokach i w czystym ubraniu wyszłam z
sali. Rodzice zaprowadzili mnie do sali Natha' pod którą nie było
teraz nikogo. Niepewnie i na miękkich nogach podeszłam do
szklanych drzwi. Faktycznie widok Nathana wśród mnóstwa rurek i
urządzeń nie był zbyt miły. Jak tak na niego patrzyłam moje
poczucie winy znowu mnie zgniatało. Za nieco ponad dwa tygodnie
święta, a on tu leży w śpiączce. Usłyszałam za sobą kroki,
odwróciłam się.
-Dostałaś już wypis ? - Karen
trzymała kubek kawy w dłoni.
-Tak, właśnie przed chwilą.
-To dobrze. - uśmiechnęła się i
stanęła obok mnie obserwując syna.
-Lekarz mówił, że jego stan się
polepszył. - zagaiłam.
-Minimalnie.
-Ale jest lepiej.
-Co to da ? - spojrzała na mnie.
-No tak. Przepraszam.
-Nie ma za co. To ja powinnam
przeprosić. Powinnam się cieszyć, że coś się dzieje, że mu się
poprawia, ale nawet nie mogę. Chcę go do siebie przytulić i
powiedzieć, że go kocham. Żeby odpowiedział mi tym samym, ale to
niemożliwe.
-Na tę chwilę nie, ale za jakiś czas
zrobi to Pani.
-Dobrze, że w to wierzysz, bo ja już
straciłam wiarę.
-Trzeba być dobrej myśli.
-Zazdroszczę ci tego. Ale leć już do
domu. Odpocznij.
-Wrócę tu.
-Ale nie dzisiaj. Jutro. Odpocznij.
Niech mama zrobi ci coś dobrego do jedzenia i cieszcie się, że
jesteście już w komplecie. - Karen posłała mi serdeczny uśmiech,
po którym zostawiłam ją z synem.Hej ! Nawet nie przypuszczałam, że swoimi wypocinami wywołam u was takie mocne emocje, za uszkodzenia makijażu nie odpowiadam ;P Anusiak ! Siostro ty moja <3 Muszę spiąć poślady i jutro napisać dwa rozdziały, bo przyszły tydzień również będzie taki zawalony nauką jak ten. Aż żyć się odechciewa :( Do poniedziałku ;*
Niech sie Nath juz wybudzi :(
OdpowiedzUsuńO rajuśku :(
OdpowiedzUsuńSerio jak tak długo masz jeszcze zamiar Nas tak traktować? (żartuje :* ) Może i fajnie się to pisze ale czyta dobrze i źle :D Dobrze- bo taki wyborny teks szybko idzie w pisaniu; źle- ze łzami w oczach czyta się jak matka jest u kresu załamania psychicznego widząc swojego syna pozbawionego jakiego kol wiek ruchu.... ;(
Chce żeby to już się skończyła ( myślę, że nie tylko ja) i żeby wszyscy byli szczęśliwi! Kels wróciła do Toma, Tomek gdzieś w jakimś więzieniu zgnił ( może tylko dla niego nie będzie to miłe :P ), w kawiarni się układało, Nath się obudził i Karen miała spokojne życie w otoczeniu swoich dzieci, kurcze no aż mi się wzięło na poematy tu :D
Napraw jakoś wszystkich i wszystko! Wierzę, że Ci się uda :*
WENY i powodzenia w nauce :*
xx
PS- http://i-found-my-new-life.blogspot.com/ - myślę, że kroi się nowy :P
Ouuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu ! <3
OdpowiedzUsuńJak słodko na koniec
Karen to taka dobra kobieta :)
Chciałabym aby wszystko było już dobrze :)
Mam nadzieję ,że Nathan się niedługo wybudzi
Szkoda mi Toma i Kelsey :( Ale najwidoczneij tak musiało być ,a szkoda... :/
Kochana weny i pisz szybko nexta :*
Wpadnij do mnie http://nathan-invented-story.blogspot.com/ serdecznie zapraszam ^_^
jejkuu !! tak się nie lubili a tu proszę :P masakra , on musi się obudzić no nie szalejmy hahah :D :P czekam niecierpliwie na next :D
OdpowiedzUsuńno nie mogę w to uwierzyć co się tu dzieje..no.. kurde.. rozdział super mam nadzieję że Nathan wyzdrowieje mi ta i będzie dobrze :D
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie http://iwillknowsometimepeopleofmydreams.blogspot.com/
CZEŚĆ !! ;*
OdpowiedzUsuńjak ja kocham takie duuuuuuuże ilosci dialogow. i przede wszystkim sensowne dialogi. o tak ! <3
hm hm hm taka refleksyjna zrobila nam sie Am przez te lezenie w szpitalu - ale nie powiem ! gadke umoralniajaca dla Parkera dala przyzwoita ! i nalezalo mu sie ! no blagam ! ja na jego miejscu kiedy Kelsey tak nawijala to chyba bym oskalpowala ja, no bez przeginy co to za akcja miala byc ?! bulwersa mialam niezlego jak czytalam xd !
ale na szczescie Am juz wyszla i jest zdrowa ! tylko szkoda mi naszego bruneta :(... mam nadzieje ze szykujesz dla niego dobry i laskawy los ;p.
niech wena Ci sprzyja i powodzenia w tym ciezkim tygodniu ! pamietaj ze wysylam Ci duuuuuuuzooo sily !! ;*
SAN
No heeeej Siostro :D <333
OdpowiedzUsuńTak czekalam na ten rozdzial a nie mialam kiedy go przeczytac wczesniej :o
Ale juz jestem i wow... Amelia stala sie tak serdeczna, tak dobra, tak... no nie wiem brakuje mi slow, ale wiadomo o co chodzi :p
Kto by pomyslal, ze takie bedzie miala relacje z chlopakami? Po tym wszystkim co sie dzialo, podziwiam ja, ze jest w stanie funkcjonowac. Twardzielka z niej ;)
Z Tomem miala racje! Powinien spiac poslady, przestac sie mazac i zawalczyc o Kels jak prawdziwy facet skoro ja kocha! ;)
Dobrze, ze Am wyszla ze szpitala, cala i zdrowa. Ale Sykes... nawet sie jeszcze nie obudzil :((
I jeszcze ta Karen, ktora traci nadzieje... Az mi sie jej tak strasznie szkoda zrobilo... Ale on sie obudzi, prawda? I wszystko bedzie w porzadku?
Musi byc!
Czekam na kolejny, Kochana i wysylam Ci maaaaase energii i sily do nauki :) ;**
Zycze tez weny, mimo ze tej u Ciebie w nadmiarze ;)) buziak ;***