piątek, 29 listopada 2013

Section 41.

-Muszę zobaczyć co u Nath'a.
-Nie może Pani. Przynajmniej nie teraz. - lekarz był nieustępliwy.
-Dlaczego ? Dobrze się czuję.
-Od operacji minęły dopiero dwie doby i nie może Pani na razie sama się poruszać.
-A wózek ?
-Musimy uważać na szwy.
   I tyle w tym temacie. Zawsze były tylko te szwy i szwy. To skreślało sens dalszej konwersacji z lekarzem. Czułam się już lepiej niż wcześniej. Nie byłam aż tak potwornie zmęczona, chociaż i tak w ciągu dnia często spałam, to i tak dłużej pozostawałam czujna niż wcześniej. Gdy pytałam o stan zdrowia Nath'a lekarz mówił mi to sami, czyli ani się nie polepszyło, ani pogorszyło. Można było to uważać za plus, ale mnie i tak korciło, żeby w jakiś sposób do niego pójść. Oczywiście lekarze przewidzieli to, że będę chciała wcielić swoje plany w życie, dlatego nie mówili mi w jakiej sali leży Sykes, ani nawet na jakim piętrze. Mimo moich ogromnych chęci nie miałam żadnych możliwości, żeby do niego pójść.
-Nie przeszkadzam ? - Max niepewnie stanął w przejściu i spojrzał na pielęgniarkę, która znowu wstrzykiwała mi coś w żyły.
-Nie, proszę. - uśmiechnęła się do niego i kończąc swoją czynność odeszła do swojego biurka w rogu sali coś zapisując.
-Cześć. - Max się przywitał i włożył do wazonu żółte tulipana.
-Po co mi je przynosisz ? - zapytałam na widok kwiatków.
-Nie możesz nic jeść, więc jakoś chcę poprawić ci nastrój.
-Ale nie potrzebnie wydajesz pieniądze. Co u Nathana ?
-To co zawsze.
-Musisz odpocząć, wyspać się i zacząć jeść. - powiedziałam widząc jego stan.
-Jak mam normalnie funkcjonować, gdy dwójka moich przyjaciół leży w szpitalu. - zobaczyłam ogromny smutek w jego oczach.
-Max. - złapałam go za rękę. - Przepraszam.
-Nie przepraszaj. To nie twoja wina, że ten dupek za tobą tu przyleciał.
-Ale gdyby Nathan nie szedł wtedy do mnie nic mu by się nie stało.
-Za to, ty leżałabyś dwa metry pod ziemią.
-Może nie.
-Jak nie ? Ten drań bez wahania wbił w ciebie nóż. Kto normalny się tak zachowuje ?
-Złapali go ?
-Co ty. Ten śmieć tak się schował, że nie wiadomo gdzie jest. Już nawet obstawa z Polski za nim przyleciała i nic.
-Jeżeli chodzi o ukrywanie to jest w tym najlepszy.
-Dlaczego ja wtedy głupi nie poszedłem do ciebie ? Byłem egoistyczny, że tego nie zrobiłem.
-Byłeś zmęczony i chciałeś odpocząć. Nikt nie musi mnie ciągle trzymać za rękę i prowadzić przez życie.
-Ale ja miałem do ciebie przyjść. Zobaczyć co u ciebie. Podpytać o reklamę, ale nie ja wolałem usiąść przed telewizorem z piwem w dłoni.
-Nie miej do siebie o to żalu.
-Ale gdybym wtedy poszedł to może udało by się uniknąć to co się wydarzyło ! - Max podniósł głos.
-Proszę się uspokoić, bo będę musiała wezwać ochronę. - upomniała go pielęgniarka.
-Przepraszam.
-Max. Tomek i tak by mnie znalazł. - chciałam zakończyć już ten temat, który przy każdej wolnej chwili mnie gnębił. - Są gdzieś tam moi rodzice ?
-Pojechali do ciebie jakąś godzinę temu, jak spałaś.
-Dobrze, niech odpoczną. A jak Karen ?
-Udało się ją w końcu przekonać, żeby razem z Jess pojechały do Nathana. Przywiozły przy okazji jakieś jego rzeczy.
-A co z dziennikarzami ?
-Pełno ich przed szpitalem. Wiedzą, że Nath został pobity i jest w ciężkim stanie, ale o tobie nic nie wiedzą i się nie dowiedzą.
-W co ja go wpakowałam ?
   Oboje zamilkliśmy każde w swoich myślach. Czułam się winna temu co wydarzyło się Nathanowi, z kolei Max czuł się winny, że pozwolił sobie ma wypoczynek i odrzucił propozycję przyjazdu do mnie.. Ciągle mu się wydaje, że gdyby przyjechał to nic złego by się nie stało. Co oczywiście było mylne, bo Tomek i tak zrobiłby to co sobie zamierzył i tak, więc na jedno wychodzi.
-Możemy ? - w drzwiach zobaczyłam Tom'a, a za nim blondynkę.
-Tak, pewnie. - usiłowałam się uśmiechnąć.
-Mamy dla ciebie owoce, ale chyba nie możesz nic jeść. - bardziej powiedział niż zapytał Tom układając owocki na stoliku.
-Ale wy możecie. Przydałyby się wam dodatkowe witaminki.
-Co ty. Nic przez gardło mi nie przejdzie. - Tom usiadł na krześle, a obok niepewnie Kels. - Jak się czujesz ?
-Lepiej. Jak dobrze pójdzie to pod koniec tygodnia wyjdę.
-Bardzo dobrze. Louis tu był, ale spałaś.
-No tak. Zapomniałem o tym. - dodał Max.
-Co chciał ? - zapytałam. 
-Przywitać się, upewnić cię, że kawiarnia dalej funkcjonuje i tak pogadać. Wesprzeć na duchu. - wymieniał Tom.
-Dzięki, że mi powiedziałeś.
-Nie ma sprawy.
-Jay jest ? - dopytał Max.
-Odwiózł Sivę do mieszkania i tam już zostali obydwoje. Wieczorem ma przylecieć Nareesha.
-Muszą odpocząć.
   Zapadła kolejna pusta cisza, która teraz była raczej uporczywa i niecierpliwa. Nikt nie wiedział jak ją przerwać, więc każdy patrzył w innym kierunku i myślał.
-Masz wszystko czego ci potrzeba ? - zapytała Kels.
-Tak, rodzice mi dowożą wszystko czego potrzebuję.
-To dobrze, ale jakbyś czegoś jednak potrzebowała to mów śmiało. - blondynka się uśmiechnęła, ale to jeszcze nie był życzliwy uśmiech, raczej wymuszony, taki na miejscu.
-A co tam u was ? - pytanie skierowałam do Tomsey'a.
-Dobrze, odwołaliśmy koncerty na parę dni i wszystkie spotkania. - zaczął Tom.
-Raczej chodziło mi o was, jako parze. - sprostowałam.
-Ale nie ma już żadnego nas. - dobitnie powiedziała Kels, a Tom jeszcze bardziej posmutniał. - Nie wszystko da się naprawić.
-Czy … - zawahałam się. - … czy to przeze mnie ?
-Nie obwiniaj się. Najwidoczniej musiałaś się pokazać, żebym zobaczyła co naprawdę o naszym związku uważa Tom. I nawet ci za to podziękuje. - blondynka spojrzała na mnie.
-Ale to jest głupie, że ty dziękujesz mi za to, że rozwaliłam wasz związek.
-Nie jest ani głupie, ani śmieszne, a prawdziwe. Wiedziałam, że Tom nie należy do takich, którzy są wierni w każdej sekundzie swojego żywota, ale w pewnym momencie wydarzyło się za wiele złych rzeczy, których już nie mogłam mu wybaczyć. Przestałam przymrużać oczy i nie zauważać jego potknięć.
   Tom przez całą wypowiedź Kels nie odezwał się słowem, tak i teraz nic nie dodawał. Teraz cisza była jeszcze bardziej nieznośna.
-Przepraszam, ale za pół godziny mam spotkanie. Trzymaj się Am. Cześć chłopcy. - Kels zabrała swoje rzeczy i wyszła.
-I ty się na to godzisz Tom ? - zapytałam po jej wyjściu.
-A co ja mogę ? Kelsey jest atrakcyjną kobietą i mężczyźni raczej nie potraktują ją jak powietrze, gdy ją miną na ulicy. Co ja mogę zrobić ? Ona już do mnie czuje nic więcej oprócz żalu. Wokół niej jest teraz mężczyzn na pęczki, nie mam czego szukać.
-Poddasz się ? Tak łatwo.
-Nie mam teraz ani siły, ani ochoty na walkę o coś co już dawno zostało skreślone.
-A masz to w planach ?
-Nie o tym teraz myślę.
-Powinieneś. Co jak co, ale gdy byłeś z Kels to tryskałeś szczęściem i miłością.
-Może to nie dla mnie ?
-Miłość ?
-Tak.
-Jesteś w błędzie. Każdy zasługuje na miłość.
-Moja praca nie pozwala mi rozwinąć skrzydeł w tej kwestii.
-Nie obarczaj winą pracy, bo wiele osób marzy o tym, żeby osiągnąć w życiu to co ty. Mieć marzenie, które spełnią. Żyć tak jak zawsze się chciało. Ciesz się, że udało ci się to osiągnąć.
-Proszę cię, nie rób mi teraz umoralniających gadek.
-Przepraszam, ale zaczynam powoli wariować w tej białej sali.
-Nie to ja przepraszam. To ty leżysz tu sama, a ja i moje problemy to pikuś przy twoich.
-Ale sama jestem sobie winna.
-Być może nie. - Max westchnął.
-Max. I znowu o tym rozmawiamy.
-Dobra, mój błąd.
-Nie chcę, żeby to wyglądało nie miło, ale muszę już iść. - powiedział Tom.
-Pewnie idź, musisz się wyspać i odpocząć, ale mam do ciebie prośbę.
-Co tylko chcesz.
-Zabierz Max'a.
-Nie ! Ja zostaje. - szybko dołączył się Max.
-Stary. Musisz się umyć, bo dajesz na kilometr, zjeść coś, wyspać się i dopiero tu przyjść. Nic nie zdziałasz. Nathan nie wybudzi się, gdy będziesz tak stał przed salą i się na niego gapił.
-Tom ma rację. Idź już. - potwierdziłam słowa Parkera.
   Widziałam ten moment wahania się w jego oczach. Toczył ze sobą pojedynek. Po chwili wstał, pożegnaliśmy się i zostałam sama, nie licząc pielęgniarki, która dzielnie wytrzymywała ze mną już od rana. Z nudów i być może zmęczenia zasnęłam.


   Każdy dzień wyglądał tak samo. Rano obchód i lekarz robił mi podstawowe badania, zmiana bandażu, śniadanie. Przychodzili rodzice, później krótka drzemka, która z dnia na dzień robiła się coraz krótsza, później zazwyczaj przychodził ktoś z zespołu, następnie kolejne badania i obiad. Po posiłku zaczynały się drzwi otarte. Przychodził każdy kto chciał i dzięki temu dowiedziałam się, że Seev oświadczył się Nareeshy w Dublinie. To pewnie chłopcy mieli na myśli, kiedy Nathan skaleczył się u mnie w kawiarni. Do wieczora byłam nachodzona przez masę ludzi. Louis przychodził i uzgadnialiśmy jak ma wyglądać nasza reklama, która zresztą była już uzgodniona i w trakcie realizacji, gdy opuszczałam szpital. Dzięki szalonemu popołudniu po kolacji zasypiałam i na nowo zaczynałam dzień. Pierwszy raz wstałam dopiero w środę i czułam się jak bobas, który dopiero uczy się chodzić. To było dziwne uczucie. Ale mimo tego, że już chodziłam o własnych siłach nie pozwolono mi odwiedzić Nath'a. W dniu mojego wypisu, rodzice siedzieli u mnie już od samego rana. Mama przywiozła mi moje ubrania i kosmetyczkę, tak więc mogłam wziąć prysznic i się umalować. Gdy mama suszyła mi włosy do sali wszedł lekarz.
-Mam dobrą wiadomość. Wyniki są dobre, więc mogę wystawić już wypis ze szpitala.
-Czyli mogę już pójść do Nath'a ? - zapytałam.
-Nie jest już Pani naszą pacjentką, więc nie widzę przeciwwskazań.
   Pośpieszyłam mamę z suszeniem włosów i w rozpuszczonych lokach i w czystym ubraniu wyszłam z sali. Rodzice zaprowadzili mnie do sali Natha' pod którą nie było teraz nikogo. Niepewnie i na miękkich nogach podeszłam do szklanych drzwi. Faktycznie widok Nathana wśród mnóstwa rurek i urządzeń nie był zbyt miły. Jak tak na niego patrzyłam moje poczucie winy znowu mnie zgniatało. Za nieco ponad dwa tygodnie święta, a on tu leży w śpiączce. Usłyszałam za sobą kroki, odwróciłam się.
-Dostałaś już wypis ? - Karen trzymała kubek kawy w dłoni.
-Tak, właśnie przed chwilą.
-To dobrze. - uśmiechnęła się i stanęła obok mnie obserwując syna.
-Lekarz mówił, że jego stan się polepszył. - zagaiłam. 
-Minimalnie.
-Ale jest lepiej.
-Co to da ? - spojrzała na mnie.
-No tak. Przepraszam.
-Nie ma za co. To ja powinnam przeprosić. Powinnam się cieszyć, że coś się dzieje, że mu się poprawia, ale nawet nie mogę. Chcę go do siebie przytulić i powiedzieć, że go kocham. Żeby odpowiedział mi tym samym, ale to niemożliwe.
-Na tę chwilę nie, ale za jakiś czas zrobi to Pani.
-Dobrze, że w to wierzysz, bo ja już straciłam wiarę.
-Trzeba być dobrej myśli.
-Zazdroszczę ci tego. Ale leć już do domu. Odpocznij.
-Wrócę tu.
-Ale nie dzisiaj. Jutro. Odpocznij. Niech mama zrobi ci coś dobrego do jedzenia i cieszcie się, że jesteście już w komplecie. - Karen posłała mi serdeczny uśmiech, po którym zostawiłam ją z synem.


Hej ! Nawet nie przypuszczałam, że swoimi wypocinami wywołam u was takie mocne emocje, za uszkodzenia makijażu nie odpowiadam ;P Anusiak ! Siostro ty moja <3 Muszę spiąć poślady i jutro napisać dwa rozdziały, bo przyszły tydzień również będzie taki zawalony nauką jak ten. Aż żyć się odechciewa :( Do poniedziałku ;*

poniedziałek, 25 listopada 2013

Section 40

Oczami Max'a.


   Ta mgła była bardzo uporczywa, dziwiłem się jak w takich warunkach można w ogóle prowadzić, ale niektórym się do udawało i to przecież nic złego, że stali w korkach parę godzin. Zastanawiałem się właśnie jaki wybrać film na wieczór, gdy otrzymałem telefon od Parkera.
-Już się za mną stęskniłeś ? - zaśmiałem się.
-Nathan jest w szpitalu.
-Co ?! - od razu uśmiech zrzedł mi z twarzy, a dobry humor ulotnił.
-No, nie wiem. Jest w szpitalu, w stanie ciężkim. Właśnie go kroją. Jadę już po ciebie.
-Jezus Maria. Chłopaki wiedzą ?
-Jay już jedzie, a do Sivy nie mogłem się dodzwonić.
-Ja spróbuje.
-Zaraz będę.
   Tego filmu z pewnością nie chciałem oglądać. Wybrałem numer do Sivy, okazało się, że on już wie. Powiedział, że wsiada do pierwszego samolotu do Londynu i przyjedzie do szpitala. Ale i on nie wiedział co dokładnie się stało. Dlaczego Młody jest w szpitalu ? Co się stało. Narzuciłem szybko płaszcz i jak z procy wyskoczyłem z mieszkania. Tom po chwili zatrzymywał się przy mnie.
-Ale co się stało ? - zapytałem.
-Z tego co wiem, to ktoś go zaatakował i mocno pobił. Ta policjantka co do mnie dzwoniła nie chciała zbyt wiele powiedzieć.
-Pewnie sami nic nie wiedzą. - wściekły uderzyłem w schowek przede mną. - Przeżyje ? - szepnąłem ledwo powstrzymując łzy.
   Tom się nie odezwał, ale słyszałem, że podciągnął nosem. Gnał jak szalony, pewnie jechał na czuja, bo droga była niezbyt widoczna.
-Tom powiedź coś do cholery ! - nie wytrzymałem napięcia.
-Co mam ci powiedzieć ?! Że wyjdzie z tego ? Że wszystko jest okey ? Skąd mam to wiedzieć !?
   Nie mogłem tak na niego naskakiwać, nie w takim momencie.
-Karen z Jess wiedzą ? - jeszcze mogłem racjonalnie myśleć.
-Już są w drodze.
   Po chwili Tom zaparkował i weszliśmy do szpitala. Na korytarzu wpadliśmy na Jay'a.
-I co ? - zapytaliśmy z Tom'em w tym samym momencie.
-Lekarze nie chcą mi nic powiedzieć, bo nie jestem z rodziny, ale z tego co wiem to jeszcze jest na sali.
-Ale co się stało ? - Tom mnie uprzedził.
-Żebym ja to jeszcze wiedział.
   Drzwi sali operacyjnej się otworzyły i wyszli z niego lekarze i łóżko. Wszyscy podbiegliśmy pewni, że to Nath, ale prawda była inna.
-Amelia ? - powiedziałem załamany, gdy zobaczyłem ją drobną, nieprzytomną na tym wielkim łóżku.
-Pan ją zna ? - jakiś lekarz zapytał.
-Oczywiście. Co z nią ? Co się stało ?
-A kim Pan jest ?
-Przyjacielem.
-W takim razie nie mogę udzielić takich informacji.
-Ale ona jest tu sama. Nie ma żadnej rodziny. Ma tylko mnie.
-Jak to nie ma tu rodziny ?
-Jej rodzina jest w Polsce.
-Mogę jedynie Panu powiedzieć, że jej stan jest już stabilny, a ryzyko minęło.
-Ale co się stało ?
-Została pchnięta nożem. Przyjechała razem z Pańskim przyjacielem. - spojrzał na Jay'a.
-A co z nim ? - podłapał temat Loczek.
-Niestety, ale nie wiem nic na ten temat. A teraz przepraszam. Musimy zaprowadzić tą Panią do sali.
   Wiedziałem, że musiałem zostać i poczekać na Nath'a, ale tak bardzo korciło mnie, żeby pójść za tym lekarzem. Upewnić się, że z Amelią jest wszystko w porządku, dowiedzieć się czegoś więcej.
-Idź z nią. - Tom najwidoczniej widział moją walkę, spojrzałem na niego i pobiegłem za lekarzem.
-Proszę mi powiedzieć coś więcej. - poprosiłem go.
-Policja dostała wezwanie od przyjaciela tego Pana w loczkach. - Nathan. - Przyjechali na wskazane miejsce, ale ten Pan, który wzywał policję był już nieprzytomny, a Pani Amelia miała groźną ranę w brzuchu. Obydwoje trafili od razu na salę operacyjną. Stan Pani Amelii jest już stabilny, raczej nic nie powinno się pogorszyć, a za stan tego drugiego Pana nie jestem odpowiedzialny, więc nic nie mogę Panu powiedzieć. - doszliśmy do sali, przy której stało dwóch policjantów, nie zostałem wpuszczony do środka, więc chwilę stałem przed nimi i analizowałem sprawę, ale nic nie składało mi się w całość, po chwili zostałem wyproszony.
-Dowiedziałeś się czegoś ? - Jay podniósł głowę na mój widok.
-Nathan wzywał policję, a gdy ta przyjechała on leżał już nieprzytomny, a Amelia była przytomna, ale z raną w brzuchu.
-O co tu chodzi ? - Tom ledwo powstrzymywał łzy.
-Dowiedziałam się, że Nathan jest w szpitalu. Co się stało ? - usłyszałem za sobą głos Kelsey.
-Kels. - Tom się podniósł, ale dziewczyna zrobiła krok do tyłu, no tak przecież zerwali.
-Nie wiemy co się stało. Ale Amelia też tu jest. - powiedział Jay.
-Ta to się wszędzie wpieprzy. Co ona w ogóle robi w Londynie ?
-A ty nadal czujesz do niej urazę ? - powiedział Tom ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę.
-A ty jeszcze nie przejrzałeś na oczy, że odkąd ona się pojawiła w naszym związku działy się straszne rzeczy ? Dalej nie możesz się przyzwyczaić do nowego statusu na facebooku ?
-Proszę was, nie kłóćcie się teraz. Nathan leży nieprzytomny na sali w ciężkim stanie, Amelia nieprzytomna w sali z obstawą dwóch policjantów. Nie chcę słyszeć żadnych kłótni. - założyłem ręce za głowę.
-Jak na sali ? - Kels wybiła się z rytmu.
-Ma ranę ciętą brzucha. Ktoś ją zaatakował nożem. - westchnąłem, a dziewczyna zamilkła.
   Wszyscy czekaliśmy w ciszy na Nath'a i jakieś informacje odnośnie tego co się stało. Po trzech godzinach drzwi w końcu się otworzyły, ale tylko jakaś lekarka wybiegła stamtąd i tak samo wróciła. Nic się nie dowiedzieliśmy. Później przyjechały Karen z Jess, całe roztrzęsione, ale im lekarz powiedział już więcej.
-Pani syn ma poważne obrażenia całego ciała oraz krwotok wewnętrzny, który udało nam się już opanować. Ponadto wpadł w śpiączkę, więc nie wiemy kiedy się obudzi. Musimy być dobrej myśli i modlić się, żeby chłopak się obudził. Dopiero wtedy możemy określić jego stan. Nie wiemy jak będzie się zachowywał po przebudzeniu, czy jego pamięć będzie w porządku. Oby mózg nie był zagrożony.
   Ta wiadomość, że Nathan może być niepełnosprawny umysłowy, tak wstrząsnęła Karen, że pielęgniarka musiała podłączyć ją pod kroplówkę. Biedna kobieta. Jess wcale nie była w lepszej sytuacji. Zachowywała się jakby to co powiedział lekarz wcale do niej nie dochodziło. Później, gdy stan Karen się polepszył przyszedł do niej policjant.
-Pani syn zachował się jak bohater. Wezwał policję, gdy zauważył, że jakiś mężczyzna pchnął nożem dziewczynę, która z resztą też tutaj jest. Podejrzewamy, że zaczęła się szamotanina, z której Pani syn nie wyszedł obronną ręką jak ten złoczyńca, który uciekł z miejsca wypadku, zostawiając dwójkę ludzi na pewną śmierć oraz nóż z liniami papilarnymi. Będzie nam go łatwiej zidentyfikować, ale poszukiwania nadal trwają.
-A wiadomo kto to był ? - wtrąciłem.
-Pani go zna ? - policjant zapytał Karen, a ta pokiwała głową. - Osoba, którą szukamy to Tomasz R., który z resztą jest poszukiwany listem gończym z Polski.
   To by wszystko tłumaczyło. Przyleciał tu za Amelią, a Nathan po prostu ją bronił. Muszę mu za to podziękować, o ile będę mógł z nim jeszcze porozmawiać. A tego sukinkota muszę znaleźć. Skrzywdził dwie bliskie mi osoby. Nie odpuszczę jeżeli któraś z nich będzie cierpiała przez niego. Drzwi na salę operacyjną z impetem się otworzyły.
-Nathan ! - Karen pierwsza była przy łóżku.
   Miał poobijaną twarz, z tego co zauważyłem, bo reszta ciała była przykryta prześcieradłem. Jego salę również chroniło dwóch policjantów i tylko Karen z Jess mogły tam wejść, ale i też nie na długo, po pięciu minutach zostały wyproszone. A puzzle zaczynały mi się układać w sensowny ciąg.


Oczami Amelii.


   Powoli podniosłam powieki i zostałam oślepiona światłem. Po chwili zrobił się wokół mnie hałas. Wszyscy coś ode mnie chcieli, pytali o coś, ale ja ich nie rozumiałam. Chciałam im pomóc, ale nie wiedziałam jak. Gdy wszystko zaczęło powoli wracać na swoje miejsce, a hałas się zmniejszył posłusznie wykonałam polecenia jakie nakazał mi lekarz. Byłam obolała i bardzo chciało mi się pić, ale pielęgniarka była nieugięta i nie dostałam tego co chciałam.
-Co z Nathanem ? - przypomniałam sobie co się stało.
-Pani wybawca niedawno skończył operację. Jego stan jest ciężki, ale stabilny i robimy wszystko co w naszej mocy, aby mu się polepszyło.
-Ale przeżyje ?
-Tego nie mogę zagwarantować. - i wyszedł zostawiając mnie z pielęgniarką.
-Ma Pani ogromne szczęście, że Pani znajomy wtedy przechodził tamtą ulicą. Gdyby nie on zapewne, by Pani nie przeżyła. - odezwała się pielęgniarka.
-A co jeżeli on umrze ? - serce zaczęło mi szybciej bić.
   Pielęgniarka spojrzała na urządzenie nade mną i szybko podeszła z strzykawką w dłoni.
-Proszę teraz o tym nie myśleć i odpoczywać. Przeszła Pani bardzo poważną operację i musi teraz dużo odpoczywać i spać. - wstrzyknęła mi zawartość strzykawki w krwioobieg i po chwili powieki zrobiły się cięższe.
   Śniły mi się święta w rodzinnym domu z wesołą i przyjemną atmosferą bez zmartwień i kłopotów. Wszystko jak z obrazka. Pełny stół, ciepło w domu, piękna choinka, a pod nią sterta prezentów, cała rodzina przy jednym stole, głośne rozmowy, śpiewanie kolęd, dzielenie się opłatkiem, zapach potraw i sianka pod obrusem, za oknem padał gruby śnieg, a mnie ogarniała błoga cisza i spokój. Chciałam, żeby ta chwila trwała jak najdłużej, żeby wszystko było takie jak w tym śnie, ale pipczące urządzenia wokół mnie uniemożliwiły mi dłuższe zostanie w tej świątecznej opowieści. Powolutku, żeby nie popełnić poprzedniego błędu i nie zostać oślepioną światłem, otworzyłam oczy.
-Am ? - usłyszałam czyiś szept i ciepło czyjeś dłoni na mojej, spojrzałam w tamtym kierunku. - Tak bardzo się martwiłem.
-Max ? - spojrzałam na niego, miał podkrążone i zaczerwienione oczy, smutną i zmęczoną twarz, po chwili do sali weszło dwóch policjantów.
-Musi Pan opuścić sale, a my Panią przesłuchać. - odezwał się jeden.
-Nie widzicie, że ona jest słaba ? Nie ma siły ani ochoty przypominać sobie co się stało.
-Pana o zdanie nie pytaliśmy, proszę opuścić salę dobrowolnie, albo Pana wyprowadzimy.
-Max idź. - poprosiłam go. - No już. - ponagliłam, gdy ten wytrwale siedział na krześle, po chwili odsunął krzesło i wyszedł bez słowa.
-Pani lekarz powiedział nam, że Pani stan jest na tyle dobry, żeby Panią przesłuchać. Proszę się skupić i mówić wszystko co Pani pamięta, bo najdrobniejszy szczegół jest dla nas na wagę złota. - obydwoje wyjęli notatniki i długopisy, czekając na moje słowa.
   Nie wiedząc od czego zacząć, zaczęłam od wyjścia z kawiarni. Opowiedziałam im o wszystkim z  każdym najdrobniejszym szczególe, próbowałam dokładnie przekazać sens wypowiedzianych przez Tomka wypowiedzi. Na każde zadane przez policjantów pytanie próbowałam odpowiedzieć najdokładniej. Po dwóch godzinach zadowoleni opuścili moją salę, a ja znowu dostałam jakieś proszki po których momentalnie zasnęłam.
   Gdy znowu się obudziłam przy moim łóżku nikogo nie było, nawet pielęgniarki brakowało. Za oknem panował mrok, więc najprawdopodobniej spędziłam tu około dobę. Byłam słaba, ale za wszelką cenę chciałam zobaczyć mój brzuch, w tym celu odsłoniłam kołdrę. Miałam na sobie szpitalną piżamę i mimo mojej determinacji nie udało mi się podnieść skrawka koszulki do góry. Byłam załamana swoją niedyspozycją. Nie mogłam nic zrobić, a najbardziej nie lubiłam być pod opieką kogokolwiek, żyć na jego dobrą wolę. Po około kwadransie do sali weszła nowa pielęgniarka.
-O widzę, że już wstałaś. - była mniej więcej w moim wieku.
-Długo spałam ?
-Cały dzień. Ale to dobrze. Tak powinno być. Bardzo dużo osób chce cię odwiedzić.
-Kto przyszedł ?
-Spora grupka przyjaciół. Rodzina. Znajomi.
-Rodzina ?
-Tak. Twoi rodzice już od jakiegoś czasu czekają aż pozwolimy im tu wejść.
-To dlaczego im nie pozwalacie ?
-Najpierw musi przyjść do ciebie lekarz i upewnić się, że mogą do ciebie wejść.
-Gdzie jest lekarz ?
-Spokojnie, już idzie. - młoda pielęgniarka zaśmiała się z mojego zapału i zaczęła przeglądać moją kartę. -Dziewczyno. Ty ze śmiercią jesteś już na "ty".
-Słucham ? - zapytałam.
-Ledwo zabraliśmy cię z jej rąk.
   To skoro mnie ledwo udało się uratować to w takim razie co z Nathanem ?
-A co z moim przyjacielem ?
-Operacja trwała ponad cztery godziny, ale udało się go przytrzymać przy życiu. W tym momencie jest w śpiączce. Jego życie podtrzymują specjalne urządzenia. Czekamy aż się wybudzi.
-A kiedy się wybudzi ?
-To wie tylko sam Bóg. - w tym momencie do sali wszedł lekarz, ten sam, który odwiedził mnie po pierwszym przebudzeniu.
-Witam i o zdrowie pytam. - uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Cieszą mnie Pani wyniki badań. Wraca Pani do zdrowia szybciej niż przypuszczałem. Jak tak dalej pójdzie to pod koniec tego tygodnia wróci Pani do domu.
-A jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia ? - zapytałam.
-Sobota.
-No to świetnie. - westchnęłam.
-Zobaczmy jak tam rana. - odwinął kołdrę i podniósł koszulkę do góry, zobaczyłam całe mnóstwo bandażu. - Proszę zmienić bandaż i zwiększyć dzienną dawkę leków. - zwrócił się do pielęgniarki, a ta coś szybko notowała na kartce, po chwili lekarz wyszedł, a za nim pielęgniarka, która miała przyprowadzić rodziców.
-Amelia ! - mama wbiegła na salę płacząc, za nią tato ledwo powstrzymując łzy.
-Mamuś żyję, nie płacz, proszę. - mocno złapała mnie za rękę.
-Kochanie tak się wystraszyliśmy, gdy dostaliśmy telefon ze szpitala. Twój przyjaciel powiedział nam co się stało.
-Jaki przyjaciel mamo ?
-Miał na imię George. Taki łysy.
-Max. Tak miał na imię. Georgę to nazwisko. - wyjaśnił tato.
-Jeden pies. Był dla nas bardzo miły. Przyjechał po nas na lotnisko i przywiózł tutaj. Powiedział, że załatwi nam nocleg w hotelu.
-Nie ma sensu. Pójdziecie do mnie i przy okazji przyniesiecie mi moje ubrania.
-Nigdy nie lubiłaś cudzych rzeczy. - tato się uśmiechnął.
-Nienawidzę. Max tu jeszcze jest ?
-Nie. Godzinę temu pojechał, ale dał nam swój numer telefonu. Z tego co wiem, to została tylko taka blondynka w lokach oraz mama i siostra tego chłopca co cię uratował. Jak tylko się wybudzi to go złotem obsypię za to co zrobił.
-Jak on się trzyma ?
-Źle z nim. - mama zaszlochała. - Tak bardzo mi szkoda jego mamy i siostry. Takie są smutne i zmęczone, nie chcą opuścić szpitala, ani jeść, pić czy spać. Ledwo widać tego chłopca przy tych rurkach i urządzeniach. Taki zmarnowany.
-W co ja go wpakowałam ?
-Kochanie nie myśl teraz o tym. Oboje z tego wyjdziecie.
-Zaraz święta, a on leży w szpitalu. Dopiero co nasze relacje się poprawiły, a teraz go stracę. - zaczęłam płakać. - Jego rodzina mi tego nie wybaczy.
-Uspokój się Myszko. - tato próbował mnie uspokoić, ale na marne.
-To nie twoja wina. - usłyszałam czyiś cichy głos, który zadał mi to pytanie po angielsku. - Jestem Karen Sykes. Mama Nath'a. Wychowywałam go i nauczyłam go, że kobiety trzeba szanować, bronić i walczyć o nie, choćby miało to się źle skończyć. Nie zawiódł mnie. Uratował ci życie, naraził swoje, ale nie miej poczucia winy za to co się stało. Musisz wyzdrowieć, odzyskać siły i walczyć o powrót do zdrowia. Nathan mi o tobie mówił. O twoim szatańskim charakterze i wyczynach, a ja od początku mówiłam mu, że jest w błędzie, że jesteś bardzo dobrym i czułym człowiekiem. I kiedy zaczął mi opowiadać o tobie w superlatywach byłam szczęśliwa, że w końcu doszedł do takiego wniosku. Mimo, że poznaję cię dopiero teraz to już zdążyłam cię pokochać, więc zdrowiej, bo jeżeli tej walki nie uda się wygrać Nathanowi to będziesz osobą, która będzie mi o nim przypominać. Osobą która doprowadzała mojego syna do czystej euforii i pobudzała go do gęstszych emocji. Mimo wszystko dziękuję ci za to.
-Ale ... - nie miałam zielonego pojęcia co mam powiedzieć.
-Nic nie mów. Czasami słowa są zbędne. Wygraj tę walkę. - widać było po niej, że jest na skraju wycieńczenia, chciała płakać, ale najwidoczniej wyschły jej już łzy, ze smutną miną opuściła salę.



Hej ! Mój szatański plan idzie w dobrym kierunku :) I przy okazji znalazłam sposób do pobudzenie w was komentatorskich zdolności :P

piątek, 22 listopada 2013

Section 39.

   Budzik obudził mnie punkt 7, więc grzecznie, ale niechętnie wstałam i udałam się do łazienki, po 20 minutach stałam już przed szafą i przeglądałam swoje ciuszki. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do kompromisu ze sobą i wybrałam stylizację na dzisiaj.


   Spakowałam do torebki portfel i inne potrzebne do przetrwania tego dnia rzeczy i wyszłam do kuchni na pożywne śniadanko. Za oknem była niezła mgła, a ja dla kontrastu piłam właśnie czarną kawę w wolnej dłoni miałam podpalonego już papierosa. Powoli budząc się z pomocą mojej dwójki najwierniejszych przyjaciół zdecydowałam się na co mam ochotę. Wyjęłam potrzebne produkty do zrobienia kanapek i po chwili je zajadałam. Jeszcze przed ósmą zaczęłam się ubierać. Najpierw buty, następnie marynarka, na to płaszcz i szalik. Przejrzałam się w lustrze i widząc, że jest nawet okey wyszłam z mieszkania. Już na klatce dostałam w twarz zimnym powietrzem. Takie przymrozki w Londynie ? Chyba rzadkość. Szybko przydreptałam do kawiarni i weszłam do środka. Byłam pierwsza. Odwiesiłam płaszcz i komin, weszłam na kuchnię i spisałam listę zakupów, którą przyczepiłam na naszą korkową tablicę. Nałożyłam sobie jeszcze kawałek szarlotki i jeszcze szybciej ją wszamałam. Poziom cukry skoczył, więc jest już jakaś wizja przetrwania tego dnia. Zamknęłam się w gabinecie i sprawdziłam pocztę. Znowu rachunki. Wydrukowałam faktury i odłożyłam na rzadko odwiedzaną kupkę, jaką były wszystkie rachunki. Po kwadransie usłyszałam jakieś odgłosy życia na zapleczu, więc wyszłam do moich pracowników. Kucharki już coś pichciły w kuchni.
-Witam. - uśmiechnęłam się do niech.
-Cześć Am. - Gosia odwzajemniła gest.
-Odpowiedział ktoś na ogłoszenie ? - tym razem Krysia.
-Niestety nie.
-Oby ktoś szybko się zjawił, bo do świąt już coraz mniej czasu.
-Czyli na święta Sophie już nie zobaczymy ?
-Mówiła, że wtedy już jej tu nie będzie.
-Szkoda, że się wyprowadza, ale jej nie zatrzymam. Jak nie trzeba pomóc to pójdę na salę. - dostałam pozytywną odpowiedź i już po chwili ustawiałam krzesła.
   Zaczęłam znosić ciasto za ladę, otworzyłam kawiarnię i zaczęło się. Uśmiech na twarz i obsługa gości. Louis pojechał po zakupy, a wrócił dopiero po trzech godzinach. Mgła była tak gęsta, że zrobiły się korki, a jazda nie była zbyt bezpieczna. Po porze obiadowej otrzymałam telefon, jednak los się do nas uśmiecha, bo właśnie umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną. Oby ta osoba okazała się rzetelna i odpowiednia, bo naprawdę sytuacja robi się spięta. Sophie cały dzień mnie dzisiaj unikała, a to raczej dobrze nie wróży. Miałam ochotę wyjść dzisiaj wcześniej z pracy, więc godzinę przed zamknięciem zajęłam się papierami i wszyscy wyszli 10 minut po zamknięciu. Mgła już nie była tak gęsta, ale jednak widoczność była tylko na około 5 metrów, dalej widziało się tylko zarysy rzeczy przed sobą. Powolutku, żeby nie zrobić sobie krzywdy szłam przed siebie. Ruch był mały, więc zdziwiłam się, że z naprzeciwka ktoś szedł. Jakaś ciemna sylwetka, zgarbiona, najprawdopodobniej mężczyzna. Szedł szybkim krokiem, ja wolnym, wzrok miał wbity w chodnik, więc inaczej być nie mogło, wpadł na mnie. Ledwo złapałam równowagę, spojrzałam w jego kierunku.
-Patrz jak idziesz. - odezwałam się wściekle, a ten dopiero na mnie spojrzał.
   Miał rozszerzone źrenice i błąkający wzrok. Musiał być pod wpływem.
-Koleś, bo kiedyś przedawkujesz. - nie wiem dlaczego to powiedziałam, ale jakoś czułam taką potrzebę, tajemnicza postać się przybliżyła, a to co rozpoznałam w rysach twarzy mnie zmroziło.
-Wszędzie cię szukałem, suko. - popchnął mnie na ścianę. - I w końcu znalazłem, a teraz mogę cię zabić. - zza siebie wyjął scyzoryk i go otworzył.
-Tomek, to nie ty. - patrzyłam na niego i na scyzoryk w jego dłoni, który był coraz bliżej mnie. - Odłóż ten nóż.
-Teraz już nic mnie nie powstrzyma. Tyle kilometrów za Tobą goniłem, tyle czasu zmarnowałem, tyle pieniędzy poszło na to, żeby cię znaleźć i zabić. Ale to wszystko jest bezcenne w tej chwili. W chwili, w której czuję twój przyśpieszony oddech i szalone bicie serca. Nareszcie się mnie boisz, w końcu jest tak jak być powinno. Byliśmy sobie przeznaczeni. Ty należałaś do mnie, a ja do ciebie. - w jego oczach zobaczyłam żal, smutek i łzy. - A ty to spieprzyłaś ! - teraz tylko gniew i agresje. - Bo miałaś te swoje głupie marzenia o podróży do tej dziury. Londynu ci się zachciało. To teraz masz ! Urodziłaś się w Polsce, a umrzesz tutaj. Czy to nie jest wymarzony koniec ? Zawsze pragnęłaś tu żyć, pożyłaś, teraz daj szansę innym.
-To nie tak jak mówisz.
-Nie waż się podważać moich słów. Nie przed swoją śmiercią. - znowu zaczął podnosić scyzoryk. - Zostawiłaś mnie samego w tym gównie. Przez ciebie szuka mnie policja. Wiesz jak ciężko jest żyć z nimi na karku ? Ciągle coś węszą, wymyślają i zawsze mnie znajdują, a ja zawsze wtedy uciekam i szukam schronienia. Kiedyś miałem wszystko. Miałem hajs, mieszkanie, laski, przyjaciół, ciebie. A teraz mam tylko siebie. Widzisz co zrobiłaś ?! - mocno popchnął mnie na ścianę co nie było przyjemnym doznaniem. - To wszystko przez ciebie ! - krzyknął mi prosto w twarz i podniósł scyzoryk.
-Tomek, nie myślisz racjonalnie. Popełniasz wielki błąd, którego będziesz żałował. Nie możesz tego zrobić. - poczułam zimno metalu na policzku.
-Tak bardzo kochałem tę twarz. Skoczyłbym za nią w ogień, ale to już nie ta sama twarz co kiedyś. Mam przed sobą jakieś ścierwo, a nie człowieka. - poczułam, że przejechał tępą stroną scyzoryka po moim policzku.
-Nie rób tego. - łzy zaczęły lecieć. 
-Właśnie tym teraz jesteś. Niczym ! - krzyknął. - Dlatego muszę cię zabić, skarbie. 
   Pocałował mnie w czoło i wbił ostrze w brzuch, mimo tych warstw materiału jakie na sobie miałam czułam gorącą krew, która teraz nasiąkała w ubrania, wydał z siebie cichy, pełny bólu krzyk. To go chyba jeszcze bardziej sprowokowało i wbił ostrze jeszcze dalej.
-Muszę pozbyć się tej dobroci z ciebie. Kochanie przepraszam. - z jego oczu też zaczęły spływać łzy, nogi miałam jak z waty. 
-Zostaw ją ! - usłyszałam za sobą znajomy głos. - Słyszysz ! Zostaw ją.
   Tomek odwrócił się do źródła dźwięku tym samym wyciągając z mojego brzucha nóż. Szybko złapałam się za brzuch, by jakoś zatamować krwawienie.
-Nathan on ma nóż. - na tyle głośno jak mogłam uprzedziłam chłopaka o zagrożeniu i zjechałam po ścianie na zimny i brudny chodnik.
-Co ty jej zrobiłeś, sukinkocie ?! - Nathan najwidoczniej zobaczył krew na na nożu.
-Ty możesz być następny. Kolejny dobry człowiek. Dlaczego wy wszyscy jesteście tacy sami ? Trzeba wam pomóc ? Nie rozumiesz ? Takie istoty jak wy nie mogą żyć na ziemi, zabieracie nam tlen i pożywienie. - jego angielski był bardzo zły, ale można było zrozumieć sens jego wypowiedzi.
-Tomek zostaw go. - powiedziałam po polsku. - Nathan uciekaj. - tu zwróciłam się już po angielsku.
-Nie zostawię cię samej. - spojrzał na mnie.
-Jakie to romantyczne. Umrzecie razem, a jednak osobno. - zaśmiał się gardłowo i rzucił na Nathana.
   Ostrze zakrwawionego noża świeciło w świetle pobliskich latarni. Raz je widziałam, a raz traciłam z oczu. Odgłosy bójki były coraz groźniejsze.
-Tomek zostaw go ! - krzyknęłam do niego przez łzy, nie mogłam zrobić nic więcej, robiło mi się coraz zimniej, a gorąca krew nadal brudziła mi ubranie.
   Po dłuższym czasie Nathanowi udało się wyjść na prowadzenie i teraz on okładał go od góry, lecz zapomniał o tym, że Tomek ma nóż. Widziałam, że ten już zamierza go użyć, więc uprzedziłam Brytyjczyka o niebezpieczeństwie. Nathan wytrącił mu go z rąk, a ten poleciał w stronę ulicy. Gdy już myślałam, że Tomek słabnie, ten nagle nabrał siły i z impetem uderzył Nathan. Ten wylądował na chodniku, próbował wstać, ale nawet nie mógł podeprzeć się na łokciach. Tomek złapał go od góry za kurtkę i rzucił na pobliską latarnie. Usłyszałam dźwięk łamanej kości. Gdy Nathan bezwładnie upadł na chodnik Tomek zaczął go kopać. A ten z każdym moim krzykiem z błaganiem, żeby przestał, nabierał jeszcze większej siły. Zauważyłam, że Nathan się nie broni i zaczęłam podejrzewać, że stało się najgorsze, gdy w tle usłyszałam policyjne syreny, który stawały się coraz głośniejsze. Tomek zamarł w bezruchu.
-Gliny ! Zawsze te psy na mojej drodze to naprawiania świata ! - odwrócił się w moją stronę, jego twarz była cała w krwi, widziałam już światła za zakrętem, jeszcze chwila. - Nie mogę dokończyć jednej rzeczy, bo oni się pojawiają. - jeszcze chwilka i policjanci wyskoczą z samochodu. - Jeszcze się zobaczymy. - rzucił w moją stronę i zaczął uciekać, w chwili w której pierwszy policjant wysiadł z auta.
   Usłyszałam świst kuli i wrzawę. Powieki mi się zamykały, ale musiałam sprawdzić co u Nath'a. Musiałam do niego pójść. W tle znowu usłyszałam syrenę, najwidoczniej pogotowie już jechało.
-Proszę nie wstawać. - ktoś mnie przytrzymał uniemożliwiając mi wstanie.
-Ale Nathan. - wychrypiałam.
-Już się nim ktoś zajął. Znała Pani tego kto was zranił ? - to był damski głos.
-Tak, bardzo dobrze i tego żałuje. - później pamiętam, że ktoś ułożył mnie na noszach i wiózł w stronę karetki, nikt nie chciał powiedzieć mi nic na temat Nathana, ani do nie niego podejść, mówili tylko, że rana jest niebezpieczna i trzeba szybko operować, a ja tylko chciałam wiedzieć, czy u Nath'a wszystko w porządku.
   Później raz widziałam ratowników, którzy uporczywie próbowali coś ze mną robić w karetce, później ciemność i moment, gdy wynosili mnie z karetki, następnie biały sufit i świetlówki, a ostatnia rzecz jaką pamiętam była kobieta z niebieską maską na buzi, która przyłożyła mi do ust jakiś przedmiot, który spowodował pustkę.


Ale ja zła jestem :)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Section 38.

-Dziękuje za dobrą radę. - Jay sączył gorącą czekoladę przy ladzie, za którą stałam.
-Nawet nie pamiętam co ci wtedy powiedziałam, ale nie ma za co.
-Nagrałaś mi filmik. 
-To jednak umiem racjonalnie myśleć po pijaku. - wycierałam właśnie kufle.
-A jak tam biznes ?
-Nawet dobrze. Lepiej niż ostatnio. Właśnie jesteśmy w trakcie podpisywania umowy o reklamę, więc jest dobrze. Chyba stracę za niedługo pracownika, ale myślę, że z tym też pójdzie łatwo.
-Dlaczego stracisz ?
-Dziewczyna się przeprowadza i nie będzie mogła już tu pracować. A wy macie wolne czy jak, że siedzisz tu od rana ?
-A co mam siedzieć w pustym mieszkaniu ?
-A co z Twoim bratem ?
-Razem z narzeczoną wyjechali sobie w ciepłe kraje.
-Tak przed świętami ?
-No. Nie dopytywałem.
-Na święta wracasz do rodziców ?
-Tak, ty też powinnaś.
-Może uda mi się wpaść na dwa dni.
-I takie podejście to rozumiem. - uśmiechnął się.
-Oho. Przyszła twoja obstawa. - zaśmiałam się na widok wchodzącego Toma, Max'a ... i Nathana ? - A ten co tu robi ? 
-Mówiłaś coś ? - zapytał Jay.
-Nie, nie. Nic. - dobrze, że tego nie usłyszał.
-No siema Pani właściciel. - Max jak zwykle z zacieszem na twarzy.
-A Tobie co tak mordka się cieszy ? Nie myśl sobie, że dostaniesz szarlotkę na koszt firmy. Kryzys jest.
-W takim razie zapłacę.
-No patrz, a ja byłam przekonana, że ty taki biedny jesteś. - rzuciłam. - A wy co chcecie ?
-Ja poproszę jeszcze jedną czekoladę.
-To twoja czwarta Jay.
-Co poradzę, że jest taka dobra ?
-A ja bym chciał to co ostatnio. - Tom się uśmiechnął z ognikiem w oczach.
-Jak się kontrola o tym dowie to wylecę na bruk.
-Będę siedział cicho jak myszka pod miotłą. - zaśmiał się dźwięcznie.
-Ja poproszę herbatę. - Nathan usiadł na stołku.
-Już się robi. - powiedziałam i poszłam na kuchnię przekazując dziewczynom zamówienie, by po chwili chłopcy mogli cieszyć swoje kubki smakowe, a Parker dodatkowo upijał się herbatą z burbonem. 
-U ciebie zawsze tak szybko dostajemy swoje zamówienia. - Tom się szeroko uśmiechnął.
-Macie specjalne względy. - puściłam mu oczko. - A gdzie Seev ?
-W Dublinie. - Max powiedział z pełnymi ustami.
-Już ?
-No tak wyszło. - Jay spojrzał na mnie dwuznacznie.
-Czy ja o czymś nie wiem ?
-Dowiesz się. Wkrótce. - Max na mnie spojrzał.
-Okey. - powiedziałam baaardzo powoli, przez cały czas naszej rozmowy Nathan się do mnie nie odzywał, ani nawet na siebie na patrzyliśmy, no cóż, układ to układ.
-Amelia mogę cię na chwilę ? - Louis wszedł przez główne wejście z zacieszem na twarzy.
-Co wy się tak wszyscy cieszycie dzisiaj ? - zapytałam i wyszłam z nim na zaplecze.
-Mamy reklamę ! - rzucił prosto z mostu, a mnie wmurowało w podłogę.
-Co ? 
-Mamy reklamę. - powtórzył tym razem wolniej.
-Aaa ! - krzyknęłam i rzuciłam się mu w ramiona.
-Będziemy w gazetach, Internecie i nawet w telewizji. I to za dogodną ceną.
-Kocham cię Lu. - jeszcze raz go przytuliłam.
   Pogadałam jeszcze z nim na zapleczu i zadanie przekazania tych radosnych wieści reszcie załogi pozostawiłam mu, a sama wyszłam na salę.
-A co ty tak się szczerzysz ? - Jay wyjadał łyżeczką czekoladę z dna.
-Mamy reklamę. - prawie skakałam z radości.
-To gratuluję. - Tomuś spojrzał na mnie z bananem na twarzy.
-A dziękuje, dziękuje. - podparłam głowę na zgiętych rękach i głupio się szczerzyłam do ludzi na sali.
-Wyglądasz jakbyś się czegoś naćpała. - Max piał ze śmiechu.
-I tak się czuję.
-Też tak chcę. - dało się wyczuć uśmiech na twarzy Jay'a, gdy to mówił.
-Jak chcesz to mogę powiedzieć dziewczynom, żeby zrobiły ci piątą czekoladę. - powiedziałam zerkając na niego.
-Nie, nie. Nie trzeba. Znowu Max się będzie ze mnie śmiać na siłowni.
-Z tym, że jest jeden, malutki haczyk. - odezwał się Łysy. - Musisz tam najpierw ze mną pójść, a w to raczej wątpię.
-Wyrzuć mi to w twarz. Poczuj się lepiej przez wyładowanie swojej agresji na mnie. - JayBird nastroszył się jak paw, by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem z Georgiem.
-Muszę was na chwilę przeprosić. - powiedziałam wyjmując dzwoniący telefon z kieszeni, wyszłam na zaplecze. - Cześć mamcik.
-Cześć kochanie. Dawno nie rozmawiałyśmy. Masz jakieś problemy, że się nie odzywasz ?
-A co nasz szpieg w gipsie ci nic nie mówił ? Nie odwiedzał portali plotkarskich ? - zaśmiałam się.
-Znowu się gdzieś władowałaś ze swoją osobą ?
-Nie konkretnie ja, a kawiarnia. Ale to już za mną. Louis właśnie załatwił nam reklamę, a nie odzywałam się, bo właśnie było strasznie dużo stresu z tym i zamieszania.
-Wszystko rozumiem.
-Masz przerwę w pracy ?
-Nie, dlaczego pytasz ?
-Bo do mnie dzwonisz. A wiem, że jak jesteś w pracy to nie możesz tego robić.
-W domu siedzę.
-Też chcę tak ciągle w domu siedzieć. A dużo ci jeszcze tego urlopu zostało ?
-Dopiero w przyszłym roku wrócę do pracy. - niepewnie się zaśmiała.
-O kurczę. To ile ty musiałam zrobić nadgodzin, żeby uzbierać tak pokaźną sumkę ? - zaśmiałam się.
-Zrywało się te noce. - odpowiedziała mi tym samym, a ja usłyszałam dźwięk rozbijanego szkła. -Oho. Coś się dzieję. To nie przeszkadzam. Pa.
-Pa. - rozłączyłam się i poszłam sprawdzić co się stało.
-Nathan pokaż, nie bądź bohaterem. - Tom próbował wyrwać mu z jego rękę.
-Ale nic mi nie jest. - ten starannie starał się ja chować za plecami, zauważył mnie.
-Co się stało ? - zapytałam.
-Ja zapłacę za szkody. Przepraszam.
-Jakie szkody ? - zapytałam.
-Nathan zbił filiżankę i się zranił, ale nie chce pokazać. - faktycznie przed nim leżała rozbita ceramika.
-Kate ! - zawołałam dziewczynę, która właśnie przechodziła obok. - Możesz to posprzątać ? - pokiwała głową. - A ty. - pokazałam na Nathana. - Na zaplecze. Nim zabrudzisz mi całą podłogę krwią. - zobaczyłam na panelach czerwone plamki.
-Ale to nic poważnego.
-Skoro leci krew to jest to poważna sprawa. - przepuściłam go w drzwiach i zaprowadziłam do naszej łazienki, gdzie była apteczka.
-Macie tu prysznic ? - zapytał widząc kabinę.
-Była tu już za nim kupiłam lokal. - odkręciłam kran z zimną wodą i na migi pokazałam chłopakowi, żeby wsadził pod nią palec, a sama wyjęłam apteczkę z szafki obok.
-To nic.
-Masz w ranie kawałek szkła ? - przerwałam mu otwierając bandaż.
-Nie sądzę. - skrzywił się na widok odkręcanej przeze mnie wody utlenionej.
-Nie mów, że się jej boisz ? - uśmiechnęłam się na widok jego niezadowolonej miny.
-Kto lubi ból ?
-Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - wzięłam jego palca w dłonie i delikatnie spuściłam pierwszą kroplę na zaczerwienioną ranę, chciał go wyrwać, ale byłam szybsza, przycisnęłam buteleczkę i wypłynęło więcej wody.
-Ale szczypie. - przygryzł dolną wargę.
-Przepraszam. - odwróciłam się po gazę nadal trzymając jego palec, przyłożyłam delikatnie i zaczęłam owijać palec bandażem. - Lepiej, żeby zobaczył to lekarz. - powiedziałam po zakończonej pracy.
-Udzieliłaś mi odpowiedniej pomocy. Obejdzie się bez lekarza. - czy ja właśnie zostałam obdarzona przez Nathana Jamesa Sykesa uśmiechem ?
-Lepiej będzie jak jednak to zobaczy. Chyba nie chcesz zaprzestać gry na pianinie ? - spojrzałam w jego zielone tęczówki, które się uśmiechały.
-No nie. - teraz i usta wykrzywiły się w szeroki uśmiech.
-No właśnie. - odwróciłam się i zaczęłam pakować apteczkę, którą po chwili schowałam.
-Dziękuje.
-Nie ma za co. - weszliśmy z powrotem na salę.
-Na nareszcie. Już mieliśmy dzwonić po pogotowie. - Tom zszedł z krzesła i podszedł do Młodego. - Pokaż. - wyciągnął rękę i zaczął przyglądać się opatrunkowi. - Ulala. Pierwsza klasa.
   Do lady podeszli właśnie goście, więc szybciutko ich obsłużyłam, pożegnałam i życzyłam dobrego dnia.
-Nie przesadzaj. Nic wielkiego.
-Uratowałaś mu karierę. Mogli amputować mu palca, ale ty go uratowałaś. - Tom się wypiął.
-Nie rób ze mnie jakiegoś superbohatera. - Nathan zaczął grzebać coś w swojej kurtce zawieszonej o oparcie krzesła.
-Nie wiem, czy tyle wystarczy. - wyciągnął w moją stronę banknoty.
-Proszę cię. To tylko filiżanka. Nic wielkiego. Schowaj to. - odepchnęłam jego wyciągniętą dłoń.
-To w jaki sposób mogę się odwdzięczyć ?
-Częściej się uśmiechaj w mojej obecności.
-Nie ma sprawy. - momentalnie na jego twarzy wykwitł jeszcze szerszy niż przed chwilą uśmiech.
-I to mi w zupełności wystarczy. Gdzie gracie na sylwestra ? - zaczęłam nakładać ciasta dla klientów.
-Do Madrytu. - powiedział Jay z pełną buzią, teraz z kolei jadł ciasto czekoladowe.
-A kiedy ty to zamówiłeś ? - zapytałam na ten widok.
-Jak poszliście z Nathanem na zaplecze. - faktycznie Tom też wcinał pucharek z tiramisu, a Max siedział przy piwie, tylko Nath nic nie miał, wzięłam czysty talerzy i nałożyłam na niego największy kawałek sernika z polewą czekoladową jaki był i mu podałam, ten tylko szeroko się uśmiechnął i zaczął jeść, sama też sobie nałożyłam sernik i przygotowałam kawę z automatu.
-Madryt. - wzięłam pierwszy kęs. - Fajnie.
-A ty ? Nie chciałabyś zostać w Polsce na Sylwestra ? - Max mnie obserwował od dłuższej chwili.
-Chciałabym, ale nawet nie wiem czy uda mi się wyrwać na dwa dni do rodziców na święta, a co dopiero sylwester.
-Nie możesz wtedy zamknąć kawiarni ?
-Tom, gdyby to było takie łatwe to bym się nie zamartwiała. - kolejny kęs pyszności.
-Ale co jest w tym złego ? W Sylwestra pewnie będą zamieszki, wszyscy będą pijani. Lepiej nie ryzykować.
-Przecież kawiarnia nie jest otwarta do północy tylko do 20.
-Ale lepiej nie ryzykować.
-Wiesz ile będzie samotnych tego dnia ? Przyjdą tu i być może spędzą miło czas, nie mogę tak ich zostawić.
-A ty znowu myślisz o jakiś obcych osobach zamiast o sobie. - Max przewrócił oczami.
-W przeciwieństwie do ciebie wiem co to znaczy samotność w takie dni, kiedy wszyscy bliscy się spotykając świętując. I wiem, że nie jest to miłe, a ta chwila cieszenia się i świętowania znika.
-Okey. Masz rację przepraszam. - zrobiła się nieprzyjemna cisza.
-No nic. Będziemy się zbierać. Piosenki się same na nagrają. - Tom wyjął portfel i zapłacił za cały rachunek. - Później się rozliczymy. - powiedział do towarzyszy i pocałował mnie w policzek. - Trzymaj się Młoda.
-No właśnie. - Jay mocno przytulił. - Jeszcze raz dziękuje.
-Nie ma za co. - odszeptałam, a ta dwójka już zaczęła narzucać na siebie nakrycia.
-Przepraszam. - szybki buziak od Max'a już chciał uciekać, ale go złapałam i mocno przytuliłam, po chwili oddał ten gest równie mocno.
-Nic nie szkodzi. Kocham cię wiesz ? - podparłam sobie podbródek na jego torsie i spojrzałam w jego oczy.
-Ja ciebie też gówniaro. - dostał ode mnie w bark i zaczął się śmiać.
-Bardzo dobry sernik. Dzięki. - podniósł palca Nathan - I za to też.
-Nie ma sprawy. Miłego dnia.
   I tak cała czwórka opuściła kawiarnię, a ja wpadłam w wir pracy. Równo o 21 zamykałam drzwi w mieszkaniu. Faktycznie muszę pomyśleć na temat ostatniego dnia tego roku. Mogłam zostać tu i się nudzić. Wrócić do Polski i spędzić sylwestra w domu w rodzinnym gronie lub robić za babysitter dla Nicoli, bo rodzice pewnie gdzieś się wybiorą. Tak w zasadzie i tu i tam się wynudzę, więc kwestia tego jak chcę spędzić swój pierwszy sylwester w Londynie. Nie wpadłam na żaden genialny pomysł, więc ze zmęczenia zasnęłam. Prowadzenie kawiarni jest bardzo męczące, a jutro piątek.



Hej ! Też chciałabym, żeby jutro był piąteczek :( No nic, za wszelkie błędy przepraszam,a teraz zmykam ogarniać resztę, bo niedawno wróciłam z Kościoła. Trzymajcie się i do ... piątku. Tak wiem, rozdziały miały być w czwartki, ale teraz się niestety nie wyrobię. Przepraszam <3

PS. a na tt. spamujemy #mtvstars The Wanted - bardzo ważne jest pisanie The Wanted z wielkich liter, bo innych tweetów nie naliczają :/

czwartek, 14 listopada 2013

Section 37.

   Każdy portal miał inne informacje na temat bójki Nath'a z Max'em, więc po czterech przeczytanych artykułach miałam dosyć i wyłączyłam laptopa. Zadzwoniłam do Louisa, żeby upewnić się, że wszystko w kawiarni jest w porządku i owszem tak było. Czas mi się dłużył i nie miałam już na siebie pomysłu. Znowu wygodnie się rozsiadłam na kanapie przed telewizorem i zaczęłam oglądać jakiś film, nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam. Obudził mnie dzwonek domofonu. Lekko wytrącona z równowagi wyłączyłam telewizor i podeszłam do słuchawki.
-Tak ? - odezwałam się sennie.
-To ja Nathan.
-Już cię wpuszczam. - nie dałam mu dłużej mówić, po chwili już stał w progu. - Wejdź.
   Jak tylko otworzyłam drzwi miałam ochotę go przytulić, pogłaskać i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Oczywiście tego nie zrobiłam, bo dobrze pamiętałam, że jesteśmy na wojennej ścieżce. Miał podkrążone oczy, jakby płakał, wygniecione ubranie i smutną, wręcz żałobną minkę.
-Nie chcę ci przeszkadzać. - powiedział.
-Nie przeszkadzasz. Jesteś głodny ?
-Nie.
-W takim razie nie przedłużajmy. - powiedziałam widząc jego zmęczenie, zaprowadziłam go do salonu i usiedliśmy, ja na kanapie, a on na fotelu obok. - Zadzwoniłam, bo chcę cię przeprosić. - zdziwiony podniósł na mnie wzrok. - Tylko mnie wysłuchaj do końca, później możesz nawet wyjść bez słowa. Tak, więc chciałam cię przeprosić za tę sytuację w pubie w lipcu. Chciałam to zrobić jeszcze na wakacjach, ale ty nagle zniknąłeś i nie miałam z Tobą kontaktu. Nawet nie zapytałam się chłopaków gdzie jesteś.
-Byłem w Stanach. - przerwał melancholijnym głosem.
-W Stanach ? - powtórzyłam za nim jak echo.
-Miałem operację na struny głosowe, niedawno wróciłem do śpiewania.
-Miałeś paru miesięczną przerwę ?
-Tak.
-Czyli to było coś poważnego ?
-Owszem. Mogłem zakończyć swoją karierę, gdyby coś poszło nie tak.
-O Boże. Nath tak mi przykro. Ja nie wiedziałam, gdybym tylko się dowiedziała.
-To co ? - przerwał mi. - Przyleciałabyś tam i zaczęła mnie męczyć ? Dogadywać ? Zawrócić Max'owi w głowie po raz kolejny ? Jak oni mogą być tak ślepi i wierzyć na te twoje piękne oczka ?
-Rozumiem, że masz do mnie żal. Szczególnie po tym co zrobił ci Max. Nie powinien, że było to dobre rozwiązanie, bo to było głupie i bezsensowne. Max zachował się jak szczeniak, a przecież ma już trochę lat i nie sądziłam, że zrobi takie głupstwo. Rozmawiałam z nim dzisiaj o tym. Bardzo mi zależy na tym, żebyście się pogodzili. Nie chcę żeby przeze mnie w zespole były jakieś nieprzyjemności.
-Troszkę za późno.
-Zawsze można próbować coś naprawić. Daj mi drugą szanse, a zobaczysz, że chłopaki też ci ją dadzą. Jesteśmy w tej samej sytuacji. Chcę żebyś dał mi drugą szansę na pokazanie Tobie, że się zmieniłam, a chłopcy dadzą ci drugą szansę, żebyś sam na oczy zobaczył, że jest we mnie odrobina dobrego człowieka. Koło się zamyka.
-Dlaczego świat musi się kręcić wokoło twojej osoby ?
-Wcale nie musi i tak nie jest. Ty masz o tym takie zdanie.
-W tych czasach nikt nie może mieć własnego zdania, bo zostanie pobity na ulicy przez swojego najlepszego kumpla.
-Nathan. - złapałam go za dłonie, ale ten szybko je zabrał i spuścił wzrok. - Spójrz na mnie. - ... - Proszę. - po dłuższej chwili zrobił to o co go prosiłam. - Dajmy sobie drugą szansę. Wiem, że wymagam od ciebie dużo, ale zaufaj mi.
-Nie. Nie jesteś osobą godną zaufania. Ciągle uciekasz, zmieniasz zdanie jak rękawiczki, ty się zmieniasz. Nie wiem jaka jesteś na prawdę, a z fałszywymi ludźmi się nie zadaję. Dam ci spokój jeżeli ty dasz mi go.
-Okey. - zdziwił się, że zgodziłam się na jego układ. - Ale musisz pozwolić na to, żeby chłopcy cię przerosili. Musicie znaleźć ze sobą wspólny język i przestać ze sobą kłócić.
-Nie powstrzymam ich przed spotykaniem z Tobą, ale obiecajmy sobie, że nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Będziesz spotykała się z chłopakami, ale nie licz, że ze mną również. Mamy wspólnych przyjaciół, ale sami nie musimy się przyjaźnić.
-Racja. Czyli co ?
-Czyli ja już idę. - wstał i wyszedł nie odzywając się słowem.
   Oby ta cała sytuacja w końcu się uspokoiła.


Tydzień później.


-Bez reklamy nie zaciągniemy tutaj klientów, a bez klientów nie uda nam się spłacić rachunków i wylądujemy na bruku. - Louis gadał jak najęty.
-Ale dlaczego poprzednie agencje odrzuciły nasz wniosek ? - zapytałam przeglądając papiery.
-Nie chcą mówić, ale to pewnie chodzi o to, że tabloidy nadal węszą nad tą sprawą z tym całym boysbandem.
-Przecież to zostało już wyjaśnione. Ten cały boysband powiedział, że to pomówienia i nie mają z tym nic wspólnego, a ta bójka to zupełnie inna sprawa. - taką ustaliliśmy wersję wydarzeń.
-Ale jak widać nikt nie chce podejmować się reklamy lokalu, który ma tak ciemną historię za sobą.
-Niech to szlak ! - od samego początku pod górkę.
-Jadę, może coś jeszcze załatwię, ale nic nie obiecuję. - Louis wsiadł do samochodu i odjechał.
   W kawiarni same kłopoty. Ostatnio mieliśmy awarię i trzeba było remontować toaletę na sali. Później Sophie powiedziała, że chyba będzie musiała zrezygnować z pracy, bo się przeprowadza. Nikt nie zgłosił się na ogłoszenie o pracy jako kelner. Teraz ta reklama, a z dnia na dzień gości ubywa. Kasa stoi pusta, rachunki trzeba opłacić, wypłaty wypłacić. Remont też sporo kosztował. Same nieszczęścia wiszą nad tą moją kawiarenką. Zrezygnowana poszłam do gabinetu i zaczęłam układać segregatory na pułkach, bo i tak nic lepszego nie miałam do roboty. Kuchnia stała i się nudziła, a ja zaczęłam popadać w depresję. Niektóre sale zaczęły już dekorowanie na święta, a ja nawet nie będę miała za co kupić dekoracji.
   Kolejny raz zamknęłam lokal modląc się w duchu o to, żeby jednak udało się załatwić tę reklamę. Weszłam do mieszkania i od razu rzuciłam się na łóżko. Po około 10 minutach zadzwonił telefon.
-Cześć Am.
-Cześć Jay. Co tam ?
-Poszłabyś ze mną na piwo ?
-A co nie masz kolegów do towarzystwa ?
-Wszyscy się gdzieś ulotnili.
-Padam na twarz.
-To jak się napijesz to przynajmniej twój stan się nie zmieni, bo i tak będziesz leżała na stole. To jak ?
-Daj mi godzinę.
-To za pół będę u ciebie. Dzięki i do zobaczenia. - cwany się rozłączył.
   Powlokłam się do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Włosy rozpuściłam i lekko wyprostowałam końcówki, bo w ciągu dnia się lekko skręciły. Zrobiłam sobie kawę i stanęłam przed szafą zastanawiając w co się ubrać. Zdecydowałam się na wygodny look, ale i chyba nie najgorszy. Muszę zrobić pranie.


   Zapinałam właśnie ostatnie guziki w bluzce, gdy rozbrzmiał uporczywy ostatnio dzwonek domofonu. Natrętem okazał się Jay, więc wpuściłam go do środka i przeprosiłam na chwilę, bowiem musiałam jeszcze poprawić makijaż.
-Dlaczego tak właściwie zostałam przez ciebie wybrana na wieczór przy piwie ? - powiedziałam niedbale nakładając na siebie sweter, a na to płaszcz.
-Z Tobą da się pić. - zamykałam właśnie drzwi. - I pogadać. - dodał po chwili.
-Brzmi strasznie. - spojrzałam na niego i schowałam klucze do torebki.
-Bo jest pewna sprawa, o której muszę z Tobą pogadać.
-A konkretniej.
-Muszę poznać zdanie kobiety na ten temat.
-Zaczyna brzmieć coraz gorzej. Możesz mi powiedzieć o co konkretniej chodzi ?
-Nie na sucho.
-Okey, więc chodźmy szybciej. - przyśpieszyliśmy kroku.
-Nim się obejrzymy, a będzie już nowy rok. - powiedział Jay, gdy szliśmy rozświetlonymi od choinkowych lampek ulicami.
-No tak. - westchnęłam.
-Sylwestra spędzisz w Polsce, prawda ?
-Zaskoczę cię, ale nie.
-Czyli szykuję się jakaś biba w Londynie ? - pomachałam zabawnie brawiami.
-Zaskoczę cię po raz kolejny, ale nie.
-Czyli co robisz na sylwestra ?
-Siedzę w mieszkaniu z butelką szampana i użalam się nad swoim beznadziejnym żywotem. - spojrzał na mnie krzywo. - No co ?
-Sądziłem, że wybierzesz się w jakieś specjalne miejsce.
-Taa. Do supermarketu na dole po kolejną butelkę szampana.
-Kręcisz. - zaśmiał się krótko. - Nie ? - zapytał widząc moją minę.
-Nie. - powiedziałam dobitniej.
-To może chcesz zabrać się z nami na jakąś imprezę ?
-Po pierwsze nie jestem nikim ważnym, więc nie mam nawet czego szukać na imprezach tego typu.
-Zawsze możesz być osobą towarzyszącą. Na przykład moją.
-Tsa. Żeby później o nas pisali ? - spojrzałam na niego głupio. - A po drugie "wy" to też "Nathan", a tego tłumaczyć chyba nie muszę.
-A wy dalej ?
-Mamy czysty układ. Nie wchodzimy sobie w drogę. I spójrz jak nam dobrze idzie. Wszyscy nadal się ze sobą przyjaźnią. Nie ma spin, ani nic takiego.
-Nie wszyscy się przyjaźnią.
-Mówiąc wszyscy nie mam na myśli mnie i Nath'a. Nie będę mu się narzucać.
-Dziwne z was bestie. - zaśmiał się i weszliśmy do pubu.
   Zamówiliśmy trzy kolejki pod rząd, a Jay nadal nie chciał powiedzieć mi o co chodzi.
-James ! Jeżeli zaraz nie powiesz mi o co chodzi ja się tu schleję w trupa i tyle ci pomogę. - powiedziałam.
-Nie mów tak do mnie. Doskonale wiesz, że tego nie lubię.
-Więc ? James !
-No dobra, ale po tej kolejce. - barman właśnie przyniósł nam kolejne trzy rundki, więc szybko opróżniliśmy kieliszki i czując, że powoli zaczynam się upijać zaprzestałam picia do chwili, dopóki sobie nie porozmawiamy.
-Więc jest, a raczej była taka dziewczyna.
-Czyli o to chodzi. - oświeciło mnie i dumnie oparłam się o sofę.
-Tak. O to. No więc spotykaliśmy się. Parę razy. I umówiliśmy się na otwarty związek. Bez żadnych czułości, wyznawania sobie miłości i takie tam, ale pojawił się problem.
-Jaki ? Ciocia Am pomoże go rozwiązać. - tak, muszę odstawić na razie picie.
-Bo ona chyba się zakochała.
-I chcę cię rzucić ?
-Nie. Właśnie na odwrót.
-Zakochała się i chce lecieć na dwa fronty ? Nie ogarniam.
-Bo ona się we mnie zakochała.
-A to by tłumaczyło sprawę. - dlaczego ja o tym wcześniej nie pomyślałam ?
-I co ja mam teraz z tym zrobić ?
-A kochasz ją ?
-Nie.
-To jej to powiedź. Najwyżej dziewczyna się zawiedzie i skoczy z mostu, ale będzie po problemie. - na horyzoncie zobaczyłam niezłe ciacho, które nawet na mnie patrzyło. - Przepraszam na chwilkę. - zwróciłam się do mojego towarzysza. - Muszę przypudrować nosek. - zabrałam tyłek w troki i po chwili wywijałam na parkiecie z przystojniakiem.
   Nawet nie zapytałam się jak ma na imię, ale było nam tak dobrze w tańcu, że ta informacja była dla mnie zbędna. Po jakimś kwadransie tajemniczy przystojniak dostał telefon i szybko opuścił lokal. A szkoda, bo go polubiłam. Wróciłam do stolika, w którym Jay pił kolejkę za kolejką.
-Ee stary ty chyba przesadziłeś. - zabrałam mu kieliszek z dłoni i sama go opróżniłam czując, że taniec usunął z mojego organizmu pewną ilość alkoholu.
-Co ja mam zrobić ? - niemal płakał.
-I tak jutro nie będziesz pamiętał co powiedziałam, ja zapewne też, więc pozwól, że to sobie nagram. - wyjęłam jego telefon z kurtki i włączyłam kamerę.
   Pierwsze ujęcie skierowałam na Jay'a, który niemal leżał na stole. A następnie zaczęłam nawijać.
-Po pierwsze to musisz powiedzieć jej prawdę. Złamała umowę, więc teraz będzie cierpieć, ale cóż. - westchnęłam. - Po drugie, gdy już sobie wszystko wyjaśnicie to najlepiej będzie jak urwiecie ze sobą kontakt, a ty o tym zapomnij i finito. Dziękuje za uwagę miłego wieczoru. - zakończyłam nagrywanie.
-Myślisz, że to pomoże ?
-Prawda jest najlepsza. Ktoś mi tak kiedyś powiedział i miał rację. Spróbuj i ty, a teraz pijemy, bo noc jeszcze młoda.
   Siedzieliśmy z Jay'em w pubie aż do jego zamknięcia. Później wpakowaliśmy się do taksówki. Pojechaliśmy do mieszkania Jay'a, gdzie pomogłam mu wejść i się ulokować w łóżku, a następnie pojechałam do siebie. Nie biorąc nawet prysznica, ległam na łóżko w samej bieliźnie i upewniając się, że nastawiłam budzik poszłam spać.


Strzałka ^^ Znowu zmieniłam avka ;) To już mój trzeci xD 
Tadam ! Pogodzili się. Znaczy Nathan z zespołem, nie z Melą ;) Caroline. niestety Max nie żartował, ale mam nadzieję, że z tego powodu nas nie opuścisz ?? (; Czyli do poniedziałku ? <3

poniedziałek, 11 listopada 2013

Section 36.

   Obudziła mnie dobrze mi znana melodia informująca, że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić. Śpiąca podniosłam się do pozycji siedzącej i z szafki nocnej wzięłam telefon.
-Słucham ? - wychrypiałam do telefonu.
-Amelia ? Jezu co ci się stało ?
-Co mi się miało stać ? - chrząknęłam nie mogąc pozbyć się guli w gardle, która utrudniała mi mówienie.
-Twój głos nie brzmi najlepiej.
-No faktycznie, ale dzwonisz tylko po to, żeby mi to powiedzieć ? Louis do rzeczy. - pogoniłam przyjaciela.
-Bo nie wiem czy wiesz, ale za pół godziny otwieramy "Hope" i tak dzwoniłem dowiedzieć się gdzie ty jesteś.
-Jak to za pół godziny ? - szybko wyskoczyłam z łóżka, ale szybko tego pożałowałam, bo zrobiło mi się zimno, kichnęłam.
-Na zdrowie.
-Dzięki.
-Ty chyba chora jesteś. - raczej stwierdził niż zapytał. - Zostań w domu, my się tu wszystkim zajmiemy, co ty na to ? Nie ma sensu, żebyś przyszła tu chora i zaraziła wszystkich na sali, a co gorsza nakaszlała do jedzenia.
-Myślisz ? - pociągnęłam nosem i zaczęłam szukać wzrokiem chusteczek.
-To najlepsze wyjście. To ty odpoczywaj i kuruj się, a my przejmujemy stery.
-Tylko, żebyście nie wpłynęli na mieliznę.
-Tak jest kapitanie. - pożegnaliśmy się i z opakowaniem chusteczek wróciłam pod ciepłą kołdrę.
   Fajnie. Po prostu świetnie. Nie miało mnie kiedy złapać tylko teraz. Po około 15 minutach wylazłam z ciepłego łóżeczka i w każdym pomieszczeniu w mieszkaniu podkręciłam grzejniki na najwyższą moc, a później poszłam do łazienki wziąć ciepły prysznic. Po wyjściu z kabiny w łazience zrobiło się ciepło, a lustro zaparowało. Włosy zawinęłam w ręcznik, a sama założyłam gruby, biały szlafrok. Tak gotowa opuściłam łazienkę i już odczułam wzrost temperatury w mieszkaniu. Stanęłam przed szafą cała zasmarkana i wybrałam ciepły strój.


   Gdy się w to ubrałam stwierdziłam, że wyglądam jakbym szła na pogrzeb; ale było mi ciepło, więc pościeliłam łóżko i zdjęłam ręcznik z włosów pozwalając im bezwładnie opaść. Były już długie, więc mnie denerwowały, wzięłam gumkę i spięłam je w koka. Jak wyschną to będą przynajmniej lekko falowane. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie tosty, bo na nic innego nie miałam ochoty, tym bardziej nie chciało mi się marnować czasu na coś konkretnego. Popijając tosty herbatą obserwowałam pogodę za oknem. Za miesiąc święta - pomyślałam i kichnęłam. Będę miała wspaniałe święta. Bo najprawdopodobniej spędzę je tutaj. Rozmawiałam z rodzicami i mimo zawiedzenia mamy doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie jak tu zostanę. Gdy jeszcze byłam w Polsce to ta sprawa wydawała mi się dziwna, ale teraz, gdy wiem jaki jest zapiernicz w kawiarni i ile jest z tym zachodu stwierdziłam, że moi rodzice to są jednak mądrzy i dobrze znają życie i jego potknięcia. Zasmarkana ruszyłam do salonu i okrywając się szczenie kocem włączyłam telewizor. Nie leciało nic ciekawego, więc przez pierwsze pół godziny po prostu wpatrywałam się bezmyślnie w ekran telewizora. Później, gdy program, który oglądałam, skończył się, zaczęłam przeskakiwać z kanału na kanał w poszukiwaniu jakiś interesujących  tematów. Miałam już lecieć dalej w przełączaniu kanałów, ale moją uwagę przykuł jeden materiał na stacji muzycznej.

Co kryło się za pobiciem Nathana Sykesa ? Najprawdopodobniej poszło o dziewczynę. Najpierw dowiadujemy się o rzekomej groźbie Nathana do właścicielki pewnej kawiarni w stolicy, a później Max George i Nathan Sykes trafiają na policję. Jak teraz będą układać się stosunku pomiędzy członkami zespołu ? Wiele argumentów sugeruje nam, że The wanted się rozpadnie. Z pewnością wrócimy do tej sprawy.

   Dziennikarz skończył mówić o tym i przeszedł do dalszych materiałów. Po tym co usłyszałam, żałowałam, że dopiero teraz przełączyłam na ten kanał i nie udało mi się wysłuchać reportażu od początku. Chłopaki wspominali coś o tym, że Nathan dostał po pysku, ale nie brałam tego na poważnie, co jeśli to prawda ? Max naprawdę go pobił ? Przecież to chora sytuacja ! Chwyciłam za telefon i wybrałam numer do Georga, ale ten oczywiście nie raczył odebrać, następnie wybrałam numer do Jay'a. Ten odebrał po trzech sygnałach.
-Nie mogę teraz rozmawiać, oddzwonię za godzinę. - powiedział i się rozłączył.
   Z jednej strony nawet dobrze, że do konwersacji dojdzie za godzinę, bo będę mogła na spokojnie ułożyć sobie w głowie to co chcę przekazać Max'owi, ale z jednej strony nie mogłam wytrzymać na miejscu. Zaczęłam spacerować po mieszkaniu, nawet zaczęłam sprzątać z nerwów. Godzina minęła, a telefon milczał. Okey, nie będę się narzucać, byle by się nie okazało, że genialny Jay zapomniał o tym, że miał oddzwonić. Około 14 usłyszałam dzwonek domofonu. Przerwałam szykowanie obiadu i podniosłam słuchawkę.
-Hej ! Tu Max. Dzwoniłaś do mnie.
-Wystarczyło oddzwonić. - odłożyłam słuchawkę i przyparta do muru wcisnęłam guzik. 
   Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, otworzyłam i bez słowa wpuściłam go do środka. Gdy ten niepewnie wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi od razu dostał ode mnie w pysk.
-Za co ? - zaczął gładzić się po policzku.
-Czy ty masz mózg ? - zapytałam nadzwyczaj spokojnie.
-Nooo raczej.
-To z niego nie korzystasz. Coś ty najlepszego zrobił ?
-Co masz na myśli ?
-A to, że wszędzie trąbią o tym, że pobiłeś Nathana. Człowieku ! To twój przyjaciel !
-Najwidoczniej parę rzeczy się pozmieniało.
-Nie ! - kiwałam przecząco głową. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że on teraz jest odseparowany od zespołu ?
-Udaje obrażone dziecko i nie dochodzi do niego to co mu mówimy.
-Nie możecie go tak traktować. - głos zaczynał mi się załamywać, chrząknęłam.
-Sam sobie na to zasłużył.
-Bo co ? Bo chciał was ochronić ode mnie ? Prawdziwy przyjaciel z tego co się orientuje ochrania swoich przyjaciół.
-Czekaj, bo ja już nie nadążam. Ty trzymasz jego stronę ?
-Nie trzymam niczyjej strony. Po prostu to się w głowie nie mieści, że ty go pobiłeś, a teraz wszyscy mówią o tym, że zespół się rozpadnie. Przecież to chore !
-Czyli co ? Mamy o wszystkim zapomnieć i udawać, że nic się nie stało ?
-Tak. - powiedziałam najzupełniej poważnie, a on spojrzał na mnie wielkimi oczami.
-Ale jak ?
-Max. - zaczęłam jak do małego dziecka. - Nie możecie obarczać go winą. Chciał dobrze, myślał, że robi dobrze, a teraz zostaje w jego mniemaniu niesprawiedliwie osądzony o coś co według niego jest poprawnym działaniem. Pogódźcie się, proszę.
-Ale co z Tobą ? Nie porozmawiam z nim dopóki cię nie przeprosi.
-Zostaw to. Nie każdy musi darzyć mnie sympatią. Z resztą to moja wina, że mnie nienawidzi, sama się o to prosiłam. Będzie chciał to pogada, nie to nie i koniec bajki. A morał jest taki, że jesteście paczką przyjaciół, a przyjaciół się nie zostawia.
-W takim razie nie mogę cię zostawić, a Nathan nie toleruje naszej przyjaźni, więc mam wybór, a wiesz, że od zawsze byłaś dla mnie kimś ważnym. I nie zostawię cię.
-Nie Max. Nie masz wyboru. Masz przyjaciela i masz się z nim pogodzić, bo jak nie to wylądujesz na bruku i stracisz pracę. Naprawdę tego chcesz ?
-Niby jak ?
-Jak dalej będziecie drzeć ze sobą koty to zespół nie będzie się trzymać i się rozpadnie. Każdy pójdzie w inną stronę i co ? Seev ma drugą pracę w agencji, Tom z Kelsey ma swoją markę, Nathan z pewnością nie zrezygnuje ze śpiewania, a Jay zapewne wyląduje na spotkaniach AA*. Naprawdę tego nie widzisz ?
-Może masz rację. Nie brałem tego pod uwagę.
-Faceci. - żachnęłam się i kichnęłam.
-Widzę, że ktoś tu jest chory.
-To wszystko przez te całe zamieszanie. Nie lubię być w wiecznym stresie.
-Jadłaś coś ?
-Właśnie robię obiad, zjesz ze mną ?
-Z wielką ochotą. - zdjął kurtkę i poszedł ze mną do kuchni. - Ładne mieszkanie.
-Oprócz tego, że nie skończone i strasznie małe. - sprostowałam i przemieszałam rosół, bo przecież to najlepszy lek na przeziębienie. 
-Chyba mieszkasz tu od niedawna.
-No chyba nawet nie dwa tygodnie.
-Dawno temu wróciłaś do Londynu ?
-No trochę. Zajęłam się sprawami z biznesem i tak jakoś czas mijał. 
-Dlaczego nie dałaś mi znaku, że tu jesteś.
-Nie odpisałeś na maila, więc wywnioskowałam, że zmieniłeś zdanie i nie chcesz już mieć ze mną kontaktu. 
-Nie pozwolę ci już tak nigdy myśleć.
-Dlaczego próbujesz na każdym kroku wmówić mi, że ci na mnie zależy. Mówiłam ci już, że nigdy, przenigdy nie będziemy razem.
-Wiem. Ja do ciebie nie czuję nic więcej oprócz przyjaźni, ale stałaś się po części częścią mojej rodziny. Zawsze chciałem mieć młodszą siostrę, której będę mógł otworzyć słoik, obić mordę jej chłopakowi, który ją zdradził. Tylko i wyłącznie to, a znalazłem ciebie i dalej wiesz jak potoczyła się historia.
-Z tym, że brat z siostrą nie sypiają ze sobą. - spojrzałam na niego.
-Ale nas na szczęście nie wiąże żadne spokrewnienie.
-Skąd ten szatański uśmiech na twojej twarzy ? - uśmiechnęłam się na ten widok.
-A nie wiem. Byłaś u lekarza ?
-Nie. Nie mam gorączki, tylko katar. Przejdzie samoczynnie.
-A co skończyłaś medycynę, że to wiesz.
-Tak. Zaocznie. - nalałam gorącej zupy do miseczek i postawiłam na stole, doniosłam sztućce i zaczęliśmy jeść.
-Ale pyszne. - zachwalał Max.
-To właśnie dziwne, że aż taki dobry mi wyszedł. 
-Amelia ? 
-No co ?
-Bo ja ... tak właściwie to ... - jąkał się. 
-Noo, ale o co chodzi ? - spojrzałam na niego.
-Co tak w zasadzie między nami jest ?
-No przecież przed chwilą powiedziałeś, że traktujesz mnie jak młodszą siostrę.
-Ale ... ale ty się zmieniłaś. Wróciłaś, nie odzywaliśmy się do siebie, nie wiem co działo się jak byłaś w Polsce, później sprawa z Nathanem. W ogóle to wszystko jest takie skomplikowane. Nie wiem co mam myśleć.
-Masz myśleć. - odłożyłam łyżkę i zaczęłam zastanawiać się co mam mu powiedzieć. - Masz pogodzić się z Nathanem i u was  w zespole ma być tak jak było przed tym jak się poznaliśmy. Może czasami lepiej urwać pewne kontakty lub przynajmniej je zmniejszyć do minimum.
-Ale ja nie opuszczę. Nie poddam się.
-W takim razie skup się na pierwszej części tego co powiedziałam. Dopóki sytuacja między wami się nie unormuje, ja nie będę się do was zbliżać. Nie chcę być przeszkodą w waszej przyjaźni. 
-Mam zrezygnować z naszej przyjaźni na rzecz osoby, która próbowała cię zniszczyć.
-Źle patrzysz na tę sprawę. Spróbuj wczuć się w Nathana. On chcę dobrze, a ... a ja mam dość tego tematu. Nie pojawię się z powrotem w twoim życiu dopóki nie pogodzisz się z Nathanem. I koniec kropka. Powiedziałam to co chciałam, a teraz ty wyciągnij z tego wnioski. Koniec tematu.
-Wiesz co ? Mam mieszane uczucia i nie wiem co o tym myśleć. 
-Myślisz, że wiem ? Powinnam być na niego wściekła, bo jakby nie patrzeć przez niego kawiarnia ma złą reputacje, ale - westchnęłam.
-Okey. Widzę, że ten temat cię męczy.
-I to bardzo.
-W takim razie pogadam jeszcze z chłopakami i zrobimy naradę bojową.
-Oby szybko, bo jeszcze Nathan się od was odsunie. 
-Myślisz ?
-Ja to wiem. Życia nie znam ?
-Czasami ci zazdroszczę, że masz taki duży bagaż życiowy.
-Nie ma czego. Nie mam w nim nic dobrego.
-No właśnie apropo. Jak było w Polsce ?
-Dobrze. Mój główny cel został spełniony. Mam czyste relacje między mną, a mamą. 
-A co z tym twoim byłym ?
   Co miałam mu powiedzieć ? Przecież nie prawdę.
-Było nieciekawie, ale już wszystko wyszło na prostą. 
-Nie wydaje mi się.
-Nie musi. Nie niańkuj mnie, bo jestem już pełnoletnia. - wrzuciłam miseczkę do zlewu.
-Czyli jednak mam rację. Nie okłamiesz mnie, wiem, że stało się coś strasznego. Czasami nawet śni mi się po nocach ta rozmowa, którą z nim przeprowadziłem. 
-Zapomnij.
-Nie mogę i wiem, że cię skrzywdził. Nie musisz mi o tym mówić, sam to wiem.
-To co się pytasz ?! - wyszłam z kuchni.
   Po paru minutach Max również opuścił kuchnię.
-Muszę wracać. Spotkamy się jeszcze ? - nawet nie odwróciłam się w jego stronę.
-Jak ustatkujecie sprawy między sobą to pomyślimy nad tym.
-W takim razie do zobaczenia. - i wyszedł.
   Zamknęłam za nim drzwi, wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer do Nathana. Zastanawiałam się czy odbierze jak do niego zadzwonię, czy będzie chciał ze mną pogadać. Doszłam do wniosku, że warto spróbować. Odebrał po pięciu sygnałach.
-Amelia ? - powiedział niepewnie.
-Cześć Nath. - powiedziałam miękko. - Chciałabym z Tobą pogadać. Nie kłócić, tylko pogadać, bez żadnych spin. - w słuchawce zapadła cisza i już czekałam na stek przekleństw i krzyk, ale Nath mnie zaskoczył.
-Najwcześniej mogę do ciebie wpaść około 20. Wcześniej nie dam rady.
-Okey. To czekam. I dziękuje, że mnie wysłuchałeś.
-To pa. - rozłączył się.
   Sytuacja między nimi faktycznie musi być poważna, skoro zgodził się ze mną pogadać. Usłyszał życzliwy głos i po prostu na to poszedł. Musi faktycznie czuć się samotnie. Zrobiło mi się go szkoda, bo wcale nie chciałam, żeby tak było. Gdybym tylko wiedziała jak ta sytuacja się potoczy to nigdy nie poszłabym nad ten przeklęty most w lipcu. Umyłam naczynia po obiedzie i zaczęłam przeglądać Internet w poszukiwaniu informacji na temat tego pobicia. Musiałam mieć jakąś wiedzę zanim spotkam się z Nathanem.


*Anonimowi Alkoholicy
No hej ! Obiecałam, więc jestem ;) Jak zauważyła San mam teraz przypływ weny, więc z niego korzystam, bo mam nawet napisane do przodu rozdziały, więc jestem z tego względu zadowolona. Na temat tego rozdziału mogę powiedzieć, że Amelia jest w akcji godzenia wszystkich. Tak na marginesie to jakie jest wasze zdanie na temat przyszłości The wanted ? Nathan pogodzi się z chłopakami ? Ciekawe co o tym myślicie ;)

czwartek, 7 listopada 2013

Section 35.

   Zasnęłam w złym humorze, a obudziłam się w jeszcze gorszym. Ta cała sytuacja mnie przerastała. Nie chciałam ranić Max'a, ale nie chciałam również podpaść Nathanowi, który najmniejszym ruchem palca mógłby przyczynić się do mojej zagłady. Stałam pod prysznicem dobre 10 minut i pozwalałam ciepłej wodzie po mnie spływać, później umyłam się; myślałam, że pachnący żel pod prysznic zmyje ze mnie ten pazerny humor, ale to było raczej nie możliwe. Włosy związałam w kłosa i zrobiłam makijaż, a że uznałam, że nie będę na razie jeść śniadania to pozwoliłam sobie na pracochłonny makijaż. Zadowolona z rezultaty, którym było kolorowe smoky-eye, ale i nie za mocne, wyszłam w szlafroku do sypialni i stanęłam przed szafą. Nie wiedziałam co założyć, więc podeszłam do okna zobaczyć jaka jest pogoda. No powiem krótko, nie rozpieszczała dzisiaj. Wracając do szafy podeszłam do niedomkniętego laptopa na podłodze, no tak zapomniałam o nim i zostawiłam go na czuwaniu przez całą noc. Nieźle zapłacę za prąd w tym miesiącu. Otworzyłam go i zobaczyłam, że moja kochana mama wydzwania do mnie od rana.
-No hej mamo, a ty już na nogach ? - usiadłam po turecku na podłodze.
-No tak, wyszło. Chciałam z Tobą pogadać nim wyruszysz do pracy, a jeżeli zapomniałaś, to przypominam ci, że dzieli nas godzina różnicy. - zaśmiała się melodyjnie.
-Fakt. - strzeliłam palcami. - Nicola już w szkole ?
-Właśnie tato ją zawiózł.
-A co Ollym ? - zdrobniłam imię brata.
-Jaką angielszczyzną zajechało. - uśmiechnęła się szeroko. - A no jeszcze ma ten gips na nodze, ale na dniach ściągamy.
-Długo coś go nosi.
-Nie znasz go ?
-Racja. Co tam u was ?
-A dobrze. Sprzedaliśmy niedawno mieszkanie po dziadkach. Pieniądze wyślemy ci na konto.
-Jesteście pewni, że chcecie mi je wszystkie dać ?
-Przecież musisz zapłacić za lokal, który kupiłaś, za mieszkanie.
-Mieszkanie wynajmuję, a za lokal mogę wziąć kredyt.
-Nie pchaj się w kredyty. Jak tato znajdzie chwilę to się tym przelewem zajmie, bo teraz mocno jest zapracowany, a wiesz, że ja do banku nie chodzę.
-Nie ma sprawy.
-Mamy nowego współlokatora w domu, chciałam ci go pokazać, ale uciekł na górę.
-O kim mówisz ?
-O Sewerynie. - podejrzliwie się uśmiechnęła.
-What ?
-Nicola znalazła na ulicy kotka, był wychudzony, chory i bezdomny. Nie mogłam odmówić.
-Tak. Jej dar przekonywania. Szkoda, że takiego nie mam. - zaśmiałam się.
-Ale ty chyba się śpieszysz co ? Jeszcze nie ubrana.
-No właśnie tak trochę. Zadzwonię wieczorem, dobrze ? Pogadamy wtedy wszyscy.
-To miłego dnia skarbie.
-Nawzajem. - posłałam jej buziaki i wyłączyłam laptopa.
   Ponownie stanęłam przed szafą i wybrałam odpowiedni na pogodę i mój dzisiejszy humor strój. Z pewnością będzie mi dzisiaj ciepło i wygodnie, a tak właśnie miało być.


   Narzuciłam na siebie płaszcz i opuściłam moje ciepłe mieszkanko. Gdy tylko wyszłam z klatki pożałowałam tego, że nie wzięłam ani rękawiczek, ani szalika, a o czapce to już nie wspomnę. Syberia, kurde. Przyśpieszyłam kroku, postawiłam kołnierz płaszcza, naciągnęłam rękawy i drżąc z zimna gnałam przed siebie, by jak najszybciej dotrzeć do ciepłej kuchni kawiarni. Ręce mi drżały, gdy przekręcałam klucz w drzwiach od zaplecza. Tym razem jak weszłam do środka nie usłyszałam wesołych rozmów. Zaniepokojona weszłam głębiej. Wszyscy moi pracownicy włącznie z Louisem stali pochyleni nad blatem.
-A wy co się tak modlicie ? - postawiłam czajnik i wrzuciłam torebkę czarnej herbaty do kubka.
-To ty nie wiesz ? - zapytał Louis.
-O czym ? - rozcierałam zmarznięte dłonie, nawet nie zdjęłam płaszcza.
-O artykule. - powiedział niepewnie bacznie mi się przyglądając.
-Piszą coś o nas ? - zadowolona podeszłam bliżej.
-Owszem, ale to nie jest raczej coś z czego możemy się cieszyć.
-Co ty mówisz ? - uśmiechnęłam się do niego i zabrałam z blatu gazetę.
   Na połowie strony małym drugiem był artykuł o nowej kawiarni w mieście. Zapowiadało się dobrze. Darmowa reklama. Ale dalej nie było wesoło. Ktoś napisał, że właścicielka owej kawiarni wcale nie ma łatwego życia. Napisali, że dzięki relacji świadka, Nathan Sykes z zespołu The wanted głośno kłócił się z właścicielem, a niby powodem był fakt, że młody piosenkarz nie był zadowolony z obecności jakiegoś nowego lokalu na miejscu jego ulubionego pubu. Dalej pisali, że piosenkarz groził mi zlikwidowaniem lokalu, gdy któryś z chłopaków z The wanted wejdzie do środka. Podsumowując napisali, że cała ta sytuacja śmierdzi jakimiś lewymi interesami i należy czekać, aż ktoś obije komuś mordę u mnie w kawiarni.
-Tego za wiele ! - rzuciłam magazyn do kosza na śmieci i wyszłam z kuchni, zamknęłam się w gabinecie, musiałam to na spokojnie przemyśleć.
   W pierwszym odruchu miałam ochotę wyjąć telefon, wybrać numer do tego smarkacza i wyrzucić mu co o nim myślę. Później stwierdziłam, że to zły pomysł, bo wolę wygarnąć mu to prosto w twarz. Nie będzie się szczeniak pałętał po mojej dzielnicy. Po pół godzinie wyszłam z gabinetu. Do otwarcia został ponad kwadrans. W kuchni moje kuchareczki już wyprawiały czary przy garnkach, a dziewczyny chowały zastawę do szafek.
-Gdzie jest Louis ? - zapytałam widząc jego nieobecność.
-Na sali. - odpowiedziała Kate, a ja wyszłam szukać naszego menagera.
-Możesz na chwilę do kuchni ? - zapytałam go siedzącego w papierach przy stoliku.
-Pewnie. - położył je wszystkie na blat i poszedł moim śladem do pomieszczenia.
-Chcę was tylko uspokoić i przeprosić za ten artykuł. - powiedziałam, gdy wszyscy byliśmy już w kuchni. - Muszę uporządkować pewne sprawy w moim życiu i kogoś nieźle opieprzyć. Obiecuję, że już nic takiego się już nie wydarzy i jeszcze raz was wszystkich przepraszam.
-Nic nie szkodzi, ale mam nadzieję, że to nic poważnego. - Louis spojrzał na mnie.
-Mam nadzieję, że nie. Moje osobiste sprawy wdarły się na tło kawiarni, a to nigdy nie powinno się wydarzyć. Rozwiąże to jakoś.
   Później otworzyliśmy kawiarnię i zaczęliśmy pracę. Napływ gości się zmniejszył, ale mam nadzieję, że to nie przez artykuł. Tego dnia było wielu turystów, którzy pragną sensacji. Louis mówił mi nawet, że jacyś dziennikarze chciali ze mną rozmawiać, ale powiedział, że jestem zajęta. Taka sława mnie nie cieszyła, a wręcz nękała. Pod samo zamknięcie odwiedziło kawiarnie pewne wesołe towarzystwo.
-Nim nas wyrzucisz z lokalu to chcemy ci powiedzieć, że Młody miał zaćmę, dostał w pysk za swoje, a my nie chcemy wojny między sobą. - Parker podniósł ręce w geście poddania.
-W takim razie gdzie go wcięło ? - zamknęłam za nimi lokal nie chcąc dodatkowej widowni zostawiając klucze w zamku.
-Ciągle analizuję zaistniałą sprawą, bo sam pewnie nie wie co ma zrobić. - mulat spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Szkoda, że dopiero teraz myśli nad tym, że spieprzył mi początek. - założyłam ręce na piersi, ich obecność nawet mną nie wstrząsnęła, byli bo byli i tyle, dziwne.
-Oooj każdy popełnia błędy. Możesz być na niego wściekła i my oczywiście to rozumiemy, ale na nas się nie gniewaj, co ? - Jay szturchnął mnie łokciem.
-Sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć. - minęłam ich i usiadłam do mojego stolika, zaczęłam segregować papiery do koszulek.
-Może ci pomóc ? - z pomocą przylazł Max.
-Nie trzeba. Jeszcze mi pomieszasz kartki.
-Am ?
-Co Tom.
-Jakaś taka dziwna jesteś. Traktujesz nas jak powietrze.
-Wcale nie. - spojrzałam na niego. - Nie jesteście mi potrzebni do przeżycia. - automatycznie włączył mi się włącznik pyskówek.
-Oke. Czyli zaczynamy od początku. - Max usiadł na krześle.
-Nie Max ! - spojrzałam na niego i podparłam się rękami o stół. - Nie zaczynamy od początku ! Wasz przyjaciel właśnie przyczynił się do tego, że mam teraz jednoznacznie mówiąc przesrane. Wybaczcie, ale nie jestem przyzwyczajona do uporczywych dziennikarzy. - obdarzyłam każdego z nich moim wzrokiem. - Dajcie mi czas. Muszę to wszystko ogarnąć. Mam teraz mętlik w głowie. Najlepiej będzie jak już pójdziecie. Przekręćcie klucz raz w prawo i do widzenia. - zabrałam wszystkie koszulki z dokumentami i weszłam na kuchnię, a następnie do gabinety odnieść papiery.
   Louis już się zmył do domu, bo obiecał dziewczynie, że pójdą do kina, więc pozwoliłam mu wcześniej wyjść. Teraz sama musiałam zająć się tą całą papierkową robotą, która wcale nie malała z dnia na dzień. Po kwadransie ostatnia kucharka powiedziała, że wychodzi, a ja zostałam sama w tonie papierów.
-Amelia ! - podskoczyłam na krześle. - Dlaczego kawiarnia jest otwarta ?
-Miałam gości, ale po ich wyjściu zapomniałam o drzwiach. Tak wiem, jestem nieodpowiedzialna, ale dzisiaj tyle się wydarzyło, że mam sieczkę w głowię.
-Czytałem właśnie. O co tu chodzi ?
-Paul, żebym ja sama wiedziała. Myślałam, że wszystko idzie zgodnie z moim zamysłem. Otworzę kawiarnię i będę miała szczęśliwe życie, a tu już po pierwszym dniu takie świństwo w gazecie. Oby ludzie o tym szybko zapomnieli.
-Ale czy faktycznie ktoś ci groził ? - usiadł naprzeciwko.
-Pomówienia. - nie miałam ochoty o tym gadać.
-Obyś szybko uporała się z tymi sprawami, bo takie rzeczy nie wpływają dobrze na imię "Hope".
-Tak, wiem. Właśnie jestem w trakcie ogarniania tego wszystkiego.
-Znowu papierki ? - zmienił temat i uśmiechnął się.
-Tak. Mam nadzieję, że po północy się z nimi uporam.
-Aż tak ?
-No. Louis wynalazł na rynku jakąś świeżą firmę dostawczą i wynegocjował z nimi bardzo dobre warunki, więc łapię szczęście za nogi.
-Czyli ci przeszkadzam ?
-No tak troszkę.
-To ja pójdę, ale ty może zamknij już kawiarnię, co ?
-Racja. - poszłam za nim i zamknęłam lokal na wszystkie spusty, wróciłam zapleczem i ponownie zasiadłam w papierach.
   Co do moich przewidywań miałam rację, bo wyszłam parę minut po jedenastej. Teraz to było zimno, rano to była przyjemna bryza. W dosłownie minutę dobiegłam do domu i zamknęłam się w łazience w moim prywatnym spa, którym była pachnącą i kolorowa kąpiel w pełnej ciepłej wody wannie. Przed północą już smacznie spałam pod kołderką.



No siema ! Co by tu napisać ? Nie wiem, ocenę zostawiam najlepszym krytyką na świecie, tu: moi zajebiści czytelnicy. Kocham was ! ♥
Co wy na to, żeby poniedziałki i czwartki ( w nagłych przypadkach piątki ) były waszymi dniami, kiedy będę dodawać rozdziały ??
Pa :*