sobota, 27 września 2014

Section 81.

    Przeniosłam swój zmęczony wzrok na tarczę zegara, którego wskazówki ruszały się nadzwyczaj wolno. Naokoło było pełno ludzi, a jednak nie było nikogo, każdy pogrążony we własnej rozpaczy i na swój sposób przeżywał to co się stało. Tom cały czas podciągał nosem i trzymał z całych sił dłonie swojej ukochanej, która zupełnie ignorowała moją obecność. Siva z Nareeshą siedzieli obok siebie bez ruchu, a ich wyraz twarzy wcale się od siebie nie różnił, puste i okropne oczy. Jay od czasu przyjazdu tutaj schował twarz w dłoniach, których łokcie oparł na kolanach. Czasami słyszałam jego ciche popłakiwanie. Można by powiedzieć, że najbardziej ożywioną osobą w poczekalni był Nathan, który cały czas wystukiwał gdzie się da nieznany mi rytm. W automat do kawy, w oparcie na krześle, w ścianę, a nawet w obudowę swojego telefonu. Jego palce cały czas chodziły i nikt nie zwracał uwagi na ten uciążliwy dźwięk, który był bardziej słyszalny niż sącząca się muzyka z głośnika w kącie pomieszczenia. Dochodziła już godzina dziewiąta wieczorem, a moje powieki odmawiały współpracy.
   Kiedy Tom zaczął niepohamowanie łkać w ramię Kels, której nagle zwilżyły się oczy nie wytrzymałam tej żałobnej atmosfery i gwałtownie wstałam. Nikt się tym nie przejął, nawet nie sądzę, żeby ktoś to zauważył. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce, stukałam niemiłosiernie obcasami o posadzkę, ale nie przejmowałam się tym. Nie chciałam czekać na windę, więc korzystając z klatki schodowej, robiąc przy okazji niezłego rabanu butami, dotarłam na parter, gdzie ku mojemu zniesmaczeniu kręciła się cała banda fotoreporterów i dziennikarzy. Prychnęłam z pogardą na ich widok. Wszystkożerne hieny czyhające na sensację. Szybko stamtąd wyszłam i stanęłam przed szpitalem. Zapięłam swój płaszcz, gdyż zrobiło się strasznie zimno i nabrałam głębokiego oddechu. Świeże powietrze. Takie powinno być w szpitalu, a nie ta sama chemia szpitalna i jej odór na każdym metrze sześciennym tego budynku. Wygrzebałam z torebki opakowanie papierosów i szybko zapaliłam jednego. Ręce cały czas mi się trzęsły. Po pierwszym wdechu tytoniu nieco się uspokoiły.
   Cały czas przypominała mi się scena sprzed paru godzin, kiedy po uzupełnieniu wszystkich dokumentów poszłam z Nathanem do mieszkania. Zrobiłam nam gorącej herbaty, a Nath włączył telewizor, była akurat siódma i wydanie wiadomości. Po paru minutach spiker zaczął mówić o okropnym karambolu na autostradzie niedaleko morza. Zdjęcia z tego odcinka autostrady były okropne, krew na jezdni rzucała się znacznie w oczy, w wypadku wzięły udział trzy osoby, dwie zginęły na miejscu, ale oczywiście kierowca, który spowodował wypadek został przewieziony do szpitala w stanie ciężkim, ale nie zagrażającym życiu. Głupota ludzka nie znała granic, najprawdopodobniej owy kierowca był pod wpływem alkoholu, a nie wykluczone, że również narkotyków, do tego zawrotna prędkość i o tragedie nie trudno. Młode narzeczeństwo, które wybrało się na zasłużony urlop po ciężkiej pracy nie zdążyło nawet zobaczyć morza. Po tym reportażu był kolejny o identycznej tematyce i na tej samej autostradzie z tym, że znacznie bliżej wyjazdu na Bristol. Tym razem zdjęcia z tego wypadku były chyba gorsze. Nie było litrów krwi na czarnym asfalcie, za to auta były strasznie pofatygowanie. Jeden z dwóch, które brały udział w wypadku nie miało praktycznie przodu, a i tył był naruszony, cała przednia szyba leżała praktycznie naokoło pojazdu, które z prędkością wjechało na barierkę, która jak plastelina wygięła się pod dziwnym kątem. Za to drugie auto było w znacznie gorszym stanie. Tył czarnego auta był mocno wgnieciony, tylnej szyby brak, a przednią przebiła na wylot barierka, która jeszcze z metr wystawała za auto. Na ten widok pomyślałam o tym, że osoba, która ewentualnie siedziała z tyłu pośrodku z pewnością nie miała przyjemnej śmierci. Auto wyglądało okropnie, wszystkie szyby wybite, a lakier jakimś trafem przypominał auto po pożarze, ale ten nie wybuchł. Oba auta wyglądały tak, jakby ich pasażerowie umarli na miejscu. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam gorszego karambolu jak ten. Reporter mówił o tym, że jeszcze nigdy na tym odcinku nie wydarzyły się tak straszne wypadki tego samego dnia z różnicą może godziny. Sama na te słowa strzeliłam karpia. To okropny dzień. Podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Nathanem, ale jego mina mnie zaniepokoiła, po chwili podbiegł do telewizora, ale to co po chwili od niego usłyszałam totalnie mnie zaskoczyła.
-To auto Max'a. To jego. Jestem w stu procentach, że to on. - wskazał na auto w gorszym stanie, a mnie serce podeszło do gardła.
   Wyrzuciłam peta, a te słowa nadal dźwięczały mi w głowie. Sięgnęłam po kolejnego papierosa i szybko go podpaliłam nadal trzęsącymi się dłoniami, ale już mniej niż wcześniej. Nagle świat przestał istnieć, moje potrzeby, pragnienia, ambicje i uprzedzenia zniknęły, istniał tylko Max, tylko on się liczył w tamtym momencie. Niestety nie usłyszałam słów reportera dotyczących stanu zdrowia poszkodowanych w drugim wypadku, bo moje myśli były już gdzie indziej. Nigdy sobie nie wybaczę moich relacji z Max'em, jeżeli ten ucierpi na tym wypadku. Nie dopuszczałam do siebie myśli o jego śmierci, chociaż samochód wcale nie dawał lepszych. Byłam na siebie wściekła za każde złe słowo wypowiedziane w jego kierunku podczas całej naszej znajomości, a wszystkie najgorsze momenty w naszej znajomości nagle postanowiły mi się przypomnieć, nawet te o których już zupełnie zapomniałam, bo nigdy ich sobie nie przypominałam po owym zdarzeniu. Po moim zimnym policzku popłynęła samotna łza, która swoją drogę skończyła na chodniku. Gdy wiedzieliśmy już do którego szpitala w Londynie zostali przewiezieni helikopterem poszkodowani w tym wypadku od razu się do niego udaliśmy i od tego czasu niczego się istotnego nie dowiedzieliśmy. Rodzice Max'a i jego brat byli już w drodze i chyba nikt nie wiedział co im powiedzieć, gdy się pojawią, ale czy słowa były konieczne ? Przetarłam twarz rozmazując ewentualną stróżkę pozostawioną po płaczu i wrzuciłam kolejnego peta do kosza. Podniosłam wzrok ku niebu, pełnego iskrzących się gwiazd. Może to jakiś znak ? Może to przepiękne niebo ma zwiastować dobrą aurę, a może jest tak gwieździste, bo doszło do niego parę nowych gwiazd, które zostały nam tak brutalnie dzisiaj odebrane ? Może akurat te dwie, które najmocniej świecą to dwójka, która chciała wypocząć wspólnie nad morzem ? A co jeżeli ta, która tak miga i nie świeci cały czas tak intensywnie to Max ? Znika i się pojawia, tak jak jego bijące serce, które teraz walczy o swój byt na sali operacyjnej ? Nie starałam się powstrzymać potoku łez, które nagle znalazły ujście z moich oczu. Przeszły po moim ciele okropne dreszcze, które uświadomiły mi fakt, że jest bardzo niska temperatura, a ja mam na sobie sukienkę. Otarłam łzy i weszłam do ciepłego, ale nadal śmierdzącego budynku szpitala. Te skunksy nadal czyhały z mikrofonami w poczekalni. Dlaczego nikt ich nie wypieprzył na ten mróz ?! Może szybciej by zrezygnowali i rozeszli się do domów ?
-Amelia, prawda ? - nagle ktoś ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną podtykając mi pod nos urządzenie nagrywające. - Co łączy cię z Nathanem Sykesem ? Jak długo się znacie ? Kiedy się poznaliście ? Jakie relacje łączą cię zresztą zespołu ? Czy to prawda, że Nathan odbił cię swojemu przyjacielowi, który aktualnie jest pacjentem tego szpitala ? Jak się czujesz z myślą, że on umiera, a ty jesteś w szczęśliwym związku z jego najlepszym przyjacielem ?
   Natłok tych wszystkich pytań namieszał mi w głowie, ale i to bym zniosła, ale ten pojedynczy pies zbudził czujność całej reszty, która zupełnie bezsensu zaczęła robić zdjęcia i zbliżać się do mnie ze swoim sprzętem.
-Proszę dać mi spokój.
   Starałam się jakoś przez nich przejść co wcale nie było takie łatwe, każdy mnie zaczepiał, podkładał swój mikrofon, bądź dyktafon pod nos, ściskali mnie okropnie i nie czułam się zupełnie komfortowo.
-Co to za zbiegowisko ? Proszę się szybko rozejść i zostawić tę Panią w spokoju. To jest szpital, a nie jarmark. Albo zaraz państwo opuszczą teren szpitala, albo będę zmuszony wezwać ochronę, która zajmie się tym szybko i skutecznie, co nie idzie w parze z przyjemnością.
   Mężczyzna w kitlu uratował mnie z opresji. Tłum nieco się zmniejszył, niektórzy postąpili zgodnie z prośbą i usunęli się ze szpitala ci wytrwalsi usunęli się w cień.
-Nie wygląda Pani dobrze. Może podam Pani coś na uspokojenie ? Ci ludzie nie mają skrupułów, węszą tylko za dobrym materiałem do gazety.
-Nic nie chcę. - powiedziałam zupełnie nie swoim głosem, ten był bardzo zimny i ochrypły. - Chcę tylko, żeby mój przyjaciel z tego wyszedł.
-Rozumiem. Niech Pani do niego idzie, a ja wezwę ochronę to tych upartych, którzy myślą, że ich nie widzę.
-Dziękuję.
   Odpowiedziałam raczej do siebie, ale może i on to usłyszał. Weszłam do pustej windy i ponownie trafiłam na piętro poczekalni, w której wszyscy bez zmian nadal tkwili. Zajęłam swoje poprzednie miejsce i po paru minutach Nath na mnie spojrzał, jakby zdziwiony, że tu nadal jestem. Odwróciłam wzrok, który wbiłam w plakat promujący zdrowy styl życia. Na nim w sportowym stroju w parkowej alejce biegła sobie szczupła Pani ze słuchawkami w uszach uśmiechając się nieludzko szeroko. Oczywiście jej markowy strój, pełny makijaż i fryzura jak po wyjściu od fryzjera była zupełnie normalna i nie wzbudziła mojego zdziwienia. Za nią na chyba najnowszym modelu roweru jechał sobie jakiś przystojny i napakowany facet, tu również było tak samo jak z Panią, ciuszki z najnowszej kolekcji, manicure i pedicure, fryzurka i ten szeroki uśmiech. W tle biegały jakieś dzieci z latawcem, a zza drzew wychodziła grupka seniorów z kijkami w dłoniach żywnie o czymś rozmawiając, wszyscy oczywiście uśmiechali się jak głupi do sera. Im dłużej się temu przyglądałam tym bardziej zauważałam czyiś wkład w to zdjęcie, photoshop to chyba zmienił tu wszystko. No może nie dotknął jedynie wiewiórki siedzącej na drzewie i z głupią miną obserwującą tych wszystkich ludzi. Pewnie zastanawiała się co to za cyrki dzieją się w jej parku. Moje filozoficzne przemyślenia przerwał ruch na sali. Rozejrzałam się. Nathan obok mnie stał jak na szpilkach i na coś czekał. Posągi Nareeshy i Sivy również się podniosły. Tom zastygł w bezruchu i pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że łzy ciekną mu obficie po policzkach, Kels cała blada wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. A Jay cały opuchnięty na twarzy patrzył z błyskiem w oku na jakiś konkretny punkt, podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam jakiegoś starszego lekarza z bródką. Mówił coś, ale ja zupełnie nie rozumiałam co, nie słyszałam nic, ledwo go widziałam, nawet nie mogłam wstać. Byłam wyczerpana psychicznie ciągłymi wyrzutami sumienia, że to przeze mnie Max walczy o życie, albo już nie … Pociągnęłam nosem, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, wszyscy w skupieniu słuchali słów lekarza, które ni jak nie dochodziły do mnie. Czułam, że ten wypadek, że ten cały jego wyjazd miał coś wspólnego ze mną i tym co się między nami aktualnie działo i tak źle mi z tym było, nie mogłam się z tym pogodzić. Oczywiście nikomu o niczym nie powiedziałam. Przecież to jasne, że oni by mnie znienawidzili, a co jeżeli on umrze ? Będę go miała na sumieniu do końca życia. Teraz łzy ciekły z mojej twarzy tak obficie, że aż się zdziwiłam.
-Amelia. - twarz Nathana była naprzeciwko mojej. - On żyje.
   Te dwa słowa tak mną wstrząsnęły, że jeszcze gorzej zaczęłam płakać. Jako jedyna zresztą. Wszyscy oddychali z ulgą i uśmiechali się, może i przez wcześniejsze łzy, ale tylko ja beczałam jak głupia. Nathan mnie przytulił. To wspaniale, że Max żyje, ale jakoś to mi w niczym nie pomogło. Nie spadł mi kamień z serca, moje wątpliwości, wyrzuty sumienia i obawy nadal były takie same.
-Chcesz do niego wejść ? Mogą dwie osoby.
-Nie. Lepiej, żebyście wy poszli, on potrzebuje Was bardziej niż mnie. - odpowiedziałam już zupełnie zachrypniętym głosem.
   Nathan zrozumiał, może nawet ucieszył się, że ja nie chcę pójść, bo to jedno wolne miejsce. I tak on wraz z Tom'em zostali zaprowadzeni do jego sali. Reszta mogła pójść razem z nimi, ale musieli pozostać na korytarzu. Nikt nie kazał mi tam iść, więc zostałam sama w poczekalni. Nie byłam w stanie wstać i do niego podejść. Nie czułam się jako osoba, która może to zrobić. Co jeżeli swoją obecnością zburzę jakoś jego aurę i jego stan się pogorszy ?
-Gdzie jest mój syn ?!
   Ciszę przerwał głośny szloch kobiety, za nią stało dwóch mężczyzn, jeden starszy, a drugi młodszy. Pielęgniarka nakazała jej się uspokoić i nie krzyczeć. Na korytarzu nie było nikogo poza nami. Obserwowałam resztę rodziny Max'a, gdy jego brat spojrzał na mnie. Miał ciepły wzrok. Pielęgniarka w śnieżnobiałym kitlu, który aż raził w oczy zaprowadziła ich do sali Max'a przechodząc mi tuż przed nosem. Rodzice chłopaka, a w szczególności matka nie zawracała sobie głowy moją osobą, pędziła wyprzedzając nawet pielęgniarkę, za to jej drugi syn obdarzył mnie swoim ciepłym spojrzeniem, gdy przechodził obok. On był najbliżej mnie. Zniknęli w tym samym korytarzyku co wcześniej moi przyjaciele, a ja wypuściłam głośno powietrze i oparłam głowę o ścianę. Zamknęłam zmęczone oczy naświetlone tym wstrętnym światłem z jarzeniówek. Oddychałam głęboko i nerwowo, co z czasem się unormowało.
   Po parunastu minutach poczułam na swojej dłoni czyjąś. Uchyliłam powoli oczy i zobaczyłam siedzącego obok Nathana. Uśmiechał się do mnie miękko i ciepło, ale całe cierpienie widziałam w jego oczach, cały smutek, żal i strach był w nich wymalowany.
-Reszta już się zbiera do domów. Zostawiliśmy Max'a z rodziną. Jakoś się trzyma. - szeptał spokojnym głosem.
   Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, więc się nie odezwałam. Po chwili widziałam jak Tom z Kels wychodzą bez słowa. Jay kupował kawę w automacie, a Siva zniknął za drzwiami toalety, jego narzeczona dzwoniła po taksówkę. Jay pożegnał się z nami jakimś pomrukiem i wyszedł z parującym kubkiem kawy, za nim Siveesha żegnając się z nami. Nathan nie ruszył się o centymetr, również się nie odzywał w dalszym ciągu.
-Idź do niego.
   Jego głos zabrzmiał w tej ciszy jak ryk.
-Niech spędzi czas z rodziną. Nie chcę im zabierać tego czasu.
   Teraz on nic nie odpowiedział.
-Jedź do domu, odpocznij. - odezwałam się po chwili namysłu.
-A co z Tobą ?
-Wrócę taksówką.
-Jesteś pewna ?
-Tak.
   Prowadziliśmy naszą wypraną z emocji rozmowę nawet na siebie nie patrząc. Martwiłam się, że Nath zaraz zacznie mi marudzić, że mam jechać z nim, ale nic takiego się nie wydarzyło. Posiedział jeszcze z kwadrans po czym wstał, pożegnał się ze mną i wyszedł. Odprowadziłam go wzrokiem i wróciłam do swojej pozycji z zamkniętymi oczami. Po paru minutach z sali Max'a wyszli jego rodzice. Matka cała zapłakana, a ojciec starał się ją jakoś wesprzeć, ale nic mu z tego nie wychodziło. Oczywiście nadal byłam przez nich niezauważona. Po dłuższej chwili pchnięta impulsem wstałam i o dziwo nie przewróciłam się. Podreptałam do tego tajemniczego korytarzyka i zaczęłam wyszukiwać sali Max'a. Był w tej na końcu z przeszklonym przodem. Leżał samotnie w białej pościeli, sam kolorem przypominał materiał. W sali nikogo nie było, a krzesło przy łóżku było puste. Położyłam swoją torebkę na krzesełko przy samych drzwiach. Nie bałam się kradzieży, bo co to takiego w porównaniu z jego stanem ? Opadłam bez siły na krzesło przy łóżku. Położyłam dłonie na kolanach jak jakaś przyzwoitka i przyglądałam się chwilę otoczeniu w jakim przyszło mu leżeć. Tu pipczało, tu coś drukowało, tu coś pompowało, tu coś zmieniało parametry, tu coś się ruszało na monitorze, tu coś syczało i tak w kółko. Spojrzałam z lękiem na jego twarz. Wyglądał jakby spał i to smacznie, ale ta rurka w jego ustach nieco nie pasowała do tego wyobrażenia. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jego. Była ciepła. Pogłaskałam go po knykciach delikatnie jakby zaraz ta dłoń miała się zacisnąć w pięść i miała uderzyć mnie w twarz. Odważyłam się ująć jego dłoń w swoje, a gdy to zrobiłam to odważyłam się również na to, żeby ją podnieść do moich ust. Jego dłonie były takie miękkie i ciepłe, takie znajome.
-Czy ty mi to kiedyś wybaczysz ? - szepnęłam, a łzy znowu poleciały. - Nawet nie wiesz jak źle się z tym czuję. Ja powinnam tu leżeć. Ty na to nie zasłużyłeś. Nigdy. Przenigdy. To ja … - głos mi się załamał.
-Ty jesteś Amelia, tak ?
   Usłyszałam za sobą nieznany głos i gwałtownie się odwróciłam. W progu stał brat Max'a. Poczułam się okropnie. Odwróciłam się z powrotem do Max'a i ścisnęłam lekko jego dłonie. Czułam się jak intruz, ale nie chciałam wstać i wyjść. To kosztowało mnie znacznie więcej niż wyznanie prawdy.
-Max dużo o Tobie opowiadał.
   Powiedział po chwili ciszy i podszedł do łóżka, stał naprzeciwko mnie, a jednak nie patrzył na mnie. Poprawił dobrze leżącą kołdrę i spojrzał na brata z taką czułością w oczach jakiej nigdy wcześniej w życiu u nikogo nie widziałam.
-Nie powinnaś czuć się winna temu wypadkowi.
-Do końca życia będę winna. - łza spadła na jego dłoń, a następnie spłynęła powoli na prześcieradło.
-Max dużo o Tobie opowiadał. - powtórzył, ale ja znowu to zignorowałam. - Stąd wiedziałem kim jesteś, gdy cię zobaczyłem w poczekalni. Zastanawiam się tylko dlaczego nie przyszłaś tu razem ze swoimi przyjaciółmi tylko dopiero teraz.
-Mam swoje powody.
-A ja je znam.
   Spojrzałam na niego gwałtownie, ale ten nadal był wpatrzony w brata. Był taki opanowany i spokojny jak nikt dzisiaj.
-Niby skąd ? - zapytałam.
-Max mi o Tobie mówił. - ponownie powtórzył. - Wszystko. - teraz na mnie spojrzał, a był to taki wzrok, pod którym wpływem odwróciłam głowę. - Z Max'em mam bardzo dobre relacje, mówimy sobie o dokładnie wszystkim. O Tobie też mi mówił. Wszystko.
   Mówił tak spokojnie i płynnie, ale już nie patrzył tak na mnie. Spojrzałam na nieprzeniknioną twarz jedynej osoby, która nie brała udział w rozmowie. Liczyłam na cud, na to, że otworzy oczy i nakrzyczy na mnie, zmiesza mnie z błotem, cokolwiek.
-Dlatego wiem, że nie powinnaś się czuć winna.
-Skoro wszystko wiesz to z pewnością znasz powód, dla którego Max wyjechał tak nagle z miasta.
-Tego nie wiem, bo nie rozmawiałem z nim, ale mogę się domyślić i to nawet łatwo.
-I nadal uważasz, że nie powinnam się czuć winna ?
-Owszem.
-W takim razie z pewnością o czymś nie wiesz.
-Wiem o wszystkim.
   Nie skomentowałam tego.
-Łatwo było się domyślić dlaczego Max tak bez słowa wyjechał i wyłączył telefon, tak samo łatwo mogę się domyślić dlaczego nie przyszłaś tu z wszystkimi i dlaczego tak to wszystko przeżywasz.
-Czuję się temu winna.
-Pewnie myślisz, że Max cię nienawidzi. - kontynuował.
-Bo tak jest.
-Mylisz się, znowu. - spojrzałam na niego przelotnie. - On cię kocha. - spojrzał na mnie i pochwycił mój wzrok. - I ty o tym wiesz.
   Nie wiedziałam co mam powiedzieć i jak się zachować. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na brata Max'a po czym przeniosłam wzrok na pacjenta, którego dłoń nadal spoczywała w moich. Nie wiedziałam co mam myśleć o tym wszystkim, a szczególnie co mam zrobić. Na korytarzu usłyszałam kroki. Odłożyłam dłoń Max'a na miejsce i nie chcą przeszkadzać za pewnie zbliżającym się rodzicom chłopaka chciałam się ulotnić. Podeszłam do drzwi, a dźwięk kroków wcale się nie zwiększał, teraz go nawet nie słyszałam. Chyba ze zmęczenia miałam już zwidy. Sięgnęłam po torebkę, ale na krześle leżało coś jeszcze. Moje klucze od mieszkania, których tu wcześniej nie było. Pamiętam tylko, że Nathan zamykał moje mieszkanie, bo ja byłam w takim szoku, że nie byłam do tego zdolna, ale co one tu robią skoro były u Nathana ?
-Nie musisz wychodzić.
Sięgnęłam po pęczek kluczy i torebkę. Nawet się nie odwracając szybko odpowiedziałam :
-Cześć.
   Wyszłam nie czekając na odpowiedź. Moje obcasy hałasowały jak głupie. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Nie spodziewałam się, że Max komuś opowiada ze szczegółami o mnie, ale to był jego ukochany brat, więc nie mam się czemu dziwić. Wyszłam na zimną, lutową noc i czekałam na swoją taksówkę grzejąc w dłoni nieświadomie pęczek kluczy.


Cześć !
Szok ! Świeci u mnie słoneczko :D
Życie to potrafi namieszać i zaskakiwać ... pozytywnie :) Ciekawy tydzień się zapowiada, ale na razie cieszę się z wolnych chwil.
Snuję powoli plany na jutro, ciekawe co z tego wyjdzie :P
Shake It Off ♥ One Last Time

PS. Kami ... w życiu nie widziałam takiego dłuuuugiego komentarza, a sama to chyba nawet połowy z twojego nigdy nie napisałam. Chyba czas podjąć wyzwanie ;D

6 komentarzy:

  1. O jaa to sie porobilo, Max ma sie obudzic, musi :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dasz radę :)
    I wiesz, możesz spróbować, np. u mnie :p
    Zaskoczyłaś mnie.
    Nawet nie pojawieniem się rozdziału, lecz samą treścią.
    No dobra, podejrzewałam, że Max trafi do szpitala i przeżyję ten wypadek. Przyjaciele czekający na korytarzu, to też norma. Ale brat Max'a, który wie wszystko o Amelii? W sumie, to dobrze, że chłopak ma tak dobre relacje ze swoim rodzeństwem, ale nie spodziewałabym się po nim, żeby tak wszystko mu o swoim życiu mówił.

    Podeszłaś do tego rozdziału bardzo dorośle. Gdybym nie znała Twojego prawdziwego wieku, to powiedziałabym, że masz o wiele więcej. Rzadko pojawiają się tak dopracowane opowiadania. Najpierw pierwsza akcja ze szpitalem z Nathan'em i Amelią w roli głównej, teraz ta z Max'em. Opisujesz to tak, jak gdybyś to sama przeżyła w realu. Może nie jako główny bohater, ale jako obserwator.
    Naprawdę, nie mogę się doczekać Twoich kolejnych niespodzianek, jakie nam zaserwujesz. Gdy nie tak dawno przeczytałam po raz kolejny Twój pierwszy blog z Laurą i Max'em, dostrzegłam bardzo dużo zmian, jakie u Ciebie nastąpiły. Zmieniłaś się i zmienił się Twój styl pisania. Kontynuuj tak dalej, gdyż talent do pisania, to chyba oczywiste, że posiadasz.

    Trzymaj się Myszko i idź odpoczywać, póki jeszcze możesz, bo niestety, ale Poniedziałek już się dosyć szybko zbliża i znowu trzeba będzie się zająć nauką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jaaa...
      I znowu, niechcący się rozpisałam, choć na całe szczęście, nie tak bardzo, jak rozdział wcześniej.

      Usuń
  3. Mam nadzieje, ze wszystko będzie dobrze z Maxem...
    A Nathan chyba słyszał rozmowę z Amelii z bratem Maxa. Takie mam podejrzenia :)
    Czekam na więcej :***

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW! Twój blog jest super! Czekam na kolejny rozdział
    Weeny

    OdpowiedzUsuń