sobota, 25 października 2014

Section 82.

    Następnego ranka wstałam o siódmej. Nie byłam rześka i gotowa do rozpoczęcia dnia, ale życie nie zawsze, a raczej często, nie idzie po naszej myśli. Gdy wróciłam wczoraj do domu parę minut przed drugą w nocy moje ciało domagało się snu, a myśli walczyły o moją uwagę. Dlatego teraz na wpół przytomna musiałam wywlec się z łóżka. Prysznic, to jedyna racjonalna myśl jaką wtedy miałam. Swoje pierwsze kroki postawiłam w kierunku łazienki, gdzie wzięłam prysznic. Czarne scenariusze i myśli nadal nie chciały mnie opuścić. Nie znałam nawet stanu zdrowia Max'a, wczoraj, a raczej i dzisiaj, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać. Wiedziałam, że z rana pojawi się u niego cała pielgrzymka i nie chciałam w tym brać udziału, ale na moje szczęście, lub nie, cały ranek do lunchu miałam już zaplanowany. Za parę dni moja rodzinka przylatuje, więc przydałoby się spiąć poślady i coś uczynić. Owinęłam się ręcznikiem, a drugim zawinęłam włosy. Po chwili byłam już w sypialni i szukałam jakiegoś wygodnego i ciepłego stroju na dzisiaj. Na zewnątrz kropił deszcz i nie zostało nic po wczorajszej ładnej pogodzie. Wygrzebałam z szafy ciepły sweter i spodnie, podniosłam wieko jednego z pudełek z butami i wyjęłam moje nowe botki, dobrałam jeszcze koszulkę i torebkę. Z komody wzięłam naszyjnik, zegarek i czystą bieliznę. Z tym wszystkim znowu zniknęłam w łazience, gdzie się osuszyłam dokładnie i ubrałam świeżą bieliznę. Włosy wypuściłam, nałożyłam dyfuzor na suszarkę i wysuszyłam włosy głową do dołu. Po kwadransie zarzuciłam włosami, a te same ułożyły się naturalnie, poprawiłam je jednak po swojemu i uznałam, że na nic więcej mnie nie stać za to miałam ochotę mocno zaznaczyć oczy, więc założyłam szlafrok i znowu udałam się do sypialni, gdzie miałam toaletkę z kosmetykami. Stworzyłam sobie ciemne smooky z grubą kreską, usta pomalowałam jedynie lekko beżową pomadką i po skończeniu makijażu przeszłam do łazienki, gdzie się ubrałam i przy łazienkowym lustrze dokonałam ostatnich poprawek.



   Przeszłam do kuchni gdzie nastawiłam wodę na kawę, a w czasie, gdy ta się gotowała uchyliłam nieco okno i stojąc w nim zapaliłam papierosa. Nie śpieszyłam się z tym zbytnio. Stwierdziłam, że pośpiech wcale mi się nie opłaci, a jak się spóźnię, to się … spóźnię. Powieki same opadały mi, a głowa wiała taką pustką, że aż czułam te porywiste wiatry w niej. Zatrzasnęłam okno, a peta wyrzuciłam do kosza na śmieci. Zalałam kubek z kawą i wyjęłam z lodówki jakąś wędlinę, serek i masełko. Przekroiłam chrupiącą bułkę i posmarowałam żółtym masełkiem, na to rzuciłam mięsko i nabiał. Z gotowym śniadankiem zasiadłam przy stoliku i z przyjemnością je skonsumowałam.
   Wpatrzona ślepo w okno nawet nie zauważyłam kiedy mżawka zamieniła się w grube krople, które uderzały głośno o szybę w oknie. Zniesmaczona tym faktem wsadziłam naczynia do zlewu i poszłam do łazienki umyć zęby. Narzuciłam sweter i wyszłam z domu. Przekręcany klucz w zamku dzisiaj wydawał się jakiś zbyt głośny. Ze wzrokiem wbitym w kostkę brukową i parasolką nad głową jakoś dotarłam do kawiarni, nawet jej widok mnie nie uszczęśliwił jak to było zazwyczaj. Zamknęłam za sobą drzwi i zasiadłam przy ladzie, gdzie rozłożyłam papiery i odpaliłam laptopa. Zapaliłam lampę nad ladą i zajęłam się przeglądaniem papierów. Niektóre wsadziłam do kopert i nadałam do wysłania, a inne po prostu czytałam na końcu podpisując. Napisałam parę maili do moich kontrahentów i zaopatrzeniowców od żywności. Zrobiłam parę telefonów i uszczęśliwiłam kilku ludzi przekazując im, że od piątku zaczynają pracę. Jakoś ich radość mi się nie udzieliła. Po dwunastej miałam nieco spotkań.
   Mój telefon spoczywał wyciszony gdzieś na dnie torebki, gdzie go rzucałam po wykonaniu wszystkich telefonów, nie narzekałam na jego brak, ani na brak informacji od moich przyjaciół. Jakoś i tak nikomu nie zechciało się do mnie pofatygować, tym lepiej dla mnie. Około piątej wyszłam po skończonej pracy z kawiarni, udałam się do restauracji naprzeciwko na spóźniony obiad i mój drugi posiłek dnia dzisiejszego. Jakoś głód mi nie dokuczał, raczej wyrzuty sumienia. Po obiadku ruszyłam na pocztę i około siódmej byłam już dzisiaj wolna. Mama napisała mi sms'em, że w Londynie będą za dwa dni, około 12. Nie odpisałam na to zupełnie nic, bo i nie wiedziałam co.
   Otworzyłam mieszkanie i nawet się nie rozbierając weszłam do salonu. Usiadłam tak jak stałam na kanapie. Torebkę położyłam po swojej prawej stronie, a teczki z dokumentami po lewej. Siedziałam tak w ciemnościach wpatrzona w ciemny sufit. Docierały do mnie dźwięki z ulicy i światła reflektorów aut i cień rzucany przez uliczne lampy. Po paru minutach westchnęłam i wyjęłam z torebki telefon. Jedynie dwa sms. Oby dwa od Nath'a. „Miłego dnia. Kocham cię.” z godziną ranną i kolejny z okolic luncha „Dobre wieści. Max się wybudził. Wszystko ok ? Martwię się.”
   Przez dłuższy czas po prostu wpatrywałam się w pierwsze dwa zdania i dopiero później przeczytałam resztę. Martwi się o mnie, a ja nawet dzisiaj o nim nie pomyślałam, nie wysłałam głupiego sms z choćby buźką. Co ze mnie za człowiek ? Podniosłam się, wrzuciłam telefon do torebki i wyszłam z mieszkania. Musiałam się przewietrzyć. Szłam w nieznanym sobie kierunku. Po prostu czułam potrzebę bycia w ruchu.
   Myśli krążyły, jeszcze bardziej niż wcześniej, wokoło Max'a. Wybudził się, ale jaki jest jego stan ? Jak on się czuje ? Czy coś mówił ? Czy dobrze się czuje ? Czy nie ma żadnych poważnych obrażeń ?
   Jak to możliwe, że wybudził się tak szybko po tak groźnym wypadku ? Aż się zatrzymałam, gdy to pytanie pojawiło się w mojej głowie. Powinien był walczyć o życie, a nie wybudzić się już następnego dnia.
   Rozejrzałam się. Niedaleko przede mną było przejście dla pieszych, na lewo park, a na prawo wolno sunące samochody. Znałam tą okolicę. Nie daleko stąd znajdował się szpital, do którego przewieziono Max'a. Moje oczy zalało zielone światło, mimowolnie ruszyłam w kierunku pasów, którymi przeszłam na drugą stronę. Teraz od szpitala dzieliło mnie może pięć minut drogi szybszym krokiem. Ruszyłam tam. Nie byłam świadoma swoich czynów. Przecież to pewne, że wszyscy u niego siedzą, a ja się tam jeszcze pcham. To nie normalne, tym bardziej, że chcę być jak najdalej od tych ludzi. Od jego rodziny i przyjaciół. Gdyby coś mu się stało, gdyby umarł cała odpowiedzialność spadła by na mnie, wtedy wszyscy by mnie znienawidzili, odrzucili, zmieszali z błotem, byłam ponownie na uboczu. Ale co stanie się teraz ? Teraz kiedy Max się wybudził.
   Przekroczyłam próg szpitala. Nie chciałam nikogo pytać o drogę, miałam nadzieję, że Max nadal jest w tej samej sali. W holu było mnóstwo ludzi, ale nie zauważyłam nikogo z aparatem. Weszłam do windy, która zatrzymywała się na każdym piętrze, na moim nie było już tylu ludzi, a z windy wyszłam tylko ja. Po korytarzach kręciły się pielęgniarki, od czasu do czasu z sali wychodził lekarz i znikał za zakrętem, a im byłam bliżej sali Max'a tym ruch malał. Jeszcze jeden zakręt dzielił mnie od sali, w której byłam wczoraj, jakoś teraz moje kroki stały się mniej pewne i mniejsze. Powoli podeszłam do przeszklonych drzwi. W sali nie było żywej duszy. Jak to możliwe, że nikt przy nim nie siedzi ?
   Dzisiaj zniknęła część maszyn i rurek, które widziałam paręnaście godzin temu, był to miły widok. Położyłam dłoń na zimnej klamce i powoli nacisnęłam. Drzwi ustąpiły, a ja najciszej jak się dało weszłam do środka. Zamknęłam za sobą cicho drzwi i zatrzymałam się. Max najwidoczniej spał. Miał na ciele sporo siniaków, część również na głowie i twarzy. Podeszłam super powoli do wolnego krzesła przy łóżku, na które usiadłam. Przez chwilę wsłuchiwałam się w jego oddech, po którym rozpoznałam, że spał. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pełno tu było kwiatów, pluszaków, kartek, słodyczy, owoców, kolorowych koców i wypchanych poduszek, a na stoliku nocnym stały zdjęcia oprawione w ramki. Te wszystkie dekoracje sprawiały, że ta sala szpitalna była bardziej udomowionym miejscem niż wcześniej. Ponownie spojrzałam na twarz Max'a, którą teraz oszpecały liczne zadrapania, szramy i siniaki różnorodnych barw. Jego dłonie, które zawsze były ciepłe i duże, dające poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że jeżeli one cię trzymały to byłaś kimś ważnym i drogocennym, były teraz takie słabe i kruche. Wbiłam łokcie w kolana i schowałam twarz w dłoniach. Czułam się taka pusta i winna jak nigdy wcześniej.
   Poczucie winy rosło z każdą sekundą, którą tak przesiadywałam. Byłam tak cholernie zła na siebie. Z natłoku tych emocji po mojej twarzy zaczęły kapać łzy rozpaczy, goryczy, poczucia winny i smutku oraz własnej głupoty. Zatraciłam się w sobie nie nasłuchując otoczenia, które zdecydowało się zmienić. Na swojej dłoni poczułam delikatne jak trzepot motyla muśnięcie. Siorbnęłam nosem i opuściłam dłonie. Przytomny i z otwartymi oczami Max przyglądał mi się, a za chwilę jego dłoń złapała moje. Patrzyłam tak na niego jakbym była światkiem jakiegoś objawienia i nie wykrztusiłam z siebie żadnego wyrazu, najwidoczniej słowa nie były potrzebne, bo i Max się nie odzywał. Nie wiem czy nie chciał czy nie mógł, ale był cicho.
-Liczyłem na to, że się pojawisz. - odezwał się mocno zachrypniętym głosem.
-Shh. - uciszyłam go. - Nic nie mów, odpoczywaj. Musisz wypocząć. - nagle włączył mi się ślinotok.
-Cały czas odpoczywam. - uśmiechnął się blado, po czym skrzywił.
-To moja wina. - wyrwałam mu swoje dłonie, które położyłam na kolanach. - To przeze mnie tu leżysz, to przeze mnie skasowałeś auto, to przeze mnie jesteś chory, to przeze mnie jesteś tu uziemiony. Przecież doskonale wiem dlaczego tak nagle wyjechałeś bez uprzedzenia nikogo i dlaczego, niewątpliwie, pędziłeś na autostradzie.
-To moja wina. Powinienem był być bardziej ostrożny. - przerwał mi.
-Nie. To w zupełności moja wina.
-Nie obwiniaj się. - podniósł dłoń, ale ja szybko wstałam.
-Rozmawiałam z twoim bratem. - zaczęłam spacerować po sali. - Musimy wymyślić coś, żebyś pozbył się tych uczuć, które do mnie czujesz. To cię niszczy, niszczy mnie i osoby z naszego otoczenia. Przez to miałeś niebezpieczny wypadek.
-Nazwij to. - wybił mnie z rytmu i teraz spojrzałam na niego zdekoncentrowana ze łzami wypływającymi z moich oczu. - Mówisz o uczuć nie nazywając go.
-Max …
-Kocham cię, chyba o to ci cały czas chodzi, tak ?
-Tak nie można Max.
-To co mam zrobić ? Nie da się ot tak pozbyć uczucia i zaakceptować, że moja miłość jest z moim najlepszym przyjacielem.
-Ale musisz to zrobić !
-Nie. - utrzymywał cały czas spokój.
-Max, proszę cię. - usiadłam na krześle. - Zrób to, błagam. Nie niszcz mi i sobie życia.
-Tak się nie da Am.
-Ale ja jestem z Nathanem. - ponownie wstałam.
-Wiem. Ale to nie zmienia w moim uczuciu zupełnie nic.
-A powinno.
-Tego się nie da wyłączyć.
-Ale dlaczego ?! Dlaczego teraz, dlaczego ja, dlaczego wtedy kiedy w końcu moje życie zaczęło być takie jakie chciałam, dlaczego teraz kiedy już wszystko było na swoim miejscu ?
-Tak uważasz ?
-Tak. Kocham Nathana ...
-A ja ciebie.
   Zatrzymałam się i spojrzałam w jego oczy, które potwierdzały sens jego słów. Łzy przestały już lecieć z mojej twarzy mocząc mi sweter.
-Musisz to dokładnie przemyśleć, bo tak dalej być nie może. Nie widzisz co złego z Tobą robi jakieś głupie zapatrzenie we mnie ? Miałeś przez to wypadek, mogłeś nie przeżyć. - zabrałam torebkę z krzesła.
-Ale żyję, a moja miłość do ciebie nadal we mnie tkwi i nic się tutaj nie zmieniło.
-A powinno. Co mam zrobić, żebyś mnie znienawidził ? - oparłam dłonie na oparciu krzesła i nachyliłam się nieco do przodu wyczekując odpowiedzi Max'a.
-To ci się nie uda. - powiedział to tak cicho, że ledwo usłyszałam.
-Odpoczywaj i wracaj do zdrowia.
   Ruszyłam do wyjścia, chciałam już wyjść bez żadnego pożegnania i odwrócenia głowy, gdy Max ponownie się odezwał.
-Przed wypadkiem może i miałem jakieś szanse u ciebie, ale teraz doskonale wiem, że mnie nie zechcesz, ale to nie zmieni moich uczuć do ciebie.
-Musisz się skupić na kimś innym. Tyle podróżujesz, na pewno kogoś znajdziesz, do kogo poczujesz prawdziwą miłość, a o mnie zapomnisz.
-Żadna kobieta teraz mnie nie zechce. Nikt nie chce dodatkowego obciążenia.
-Nie pleć bzdur. Za niedługo stąd wyjdziesz i wrócisz do normalnego życia.
-Chciałbym.
   Westchnął zmęczony, a ja wyszłam nie oglądając się za siebie.
   Wypadłam ze szpitala. Nie pamiętałam jak się z niego wydostałam i jakim cudem zrobiłam to w tak ekspresowym tempie. Na zewnątrz wiał siarczysty wiatr mrożący szpik, a do tego kropił bardzo drobny deszczyk, ale przy tym wietrze wydawał się lodowatymi igłami, które godziły mnie w twarz. Przez moje ciało przeszedł potężny dreszcz. Ruszyłam przed siebie. Na parkingu stała wolna taksówka. Wsiadłam do niej i kazałam się zawieść do najbliższego pubu. Na miejscu byłam już po siedmiu minutach. Zapłaciłam i wyszłam na ten nieprzyjemny wieczór. Pub był zapełniony, ale znalazłam sobie miejsce przy barze i zamówiłam bursztynowy płyn, który był w stanie uspokoić mój sztorm w głowie. Połowę zawartości szklanki wypiłam od razu, gdy barman postawił przede mną whisky. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło, a mięśnie nieco się rozluźniły. Zaczęłam obserwować ludzi na sali. Zastanawiałam się z jakimi problemami tutaj przyszli. Czy jest tu ktoś z podobnym do mojego ? Pewnie nie, bo nikt nie miał bardziej pechowego życia ode mnie. Dopiłam zawartość szklanki tak samo szybko jak wcześniej. Poprosiłam o dolewkę, którą szybko dostałam. Wyjęłam telefon z torebki. Dwa nieodebrane połączenia, oba od Nath'a. Wyłączyłam telefon i wrzuciłam z powrotem do torebki.
   Drugą dolewkę wypiłam już spokojniej niż pierwszą. Sączyłam napój tępo patrząc się przed sobie i nie myśląc o zupełnie niczym jakbym liczyła, że to nieróbstwo zmieni położenie mojego problemu i dodatkowo go zlikwiduje. Sączyłam tak alkohol piętnaście minut, po czym odstawiłam szklankę i nadal patrzyłam się przed siebie. Barman pojawił się po chwili proponując dolewkę, ale odmówiłam. Nie przyszłam tu żeby upić się w ciągu 30 minut. Zrobiło mi się już ciepło, więc zdjęłam sweter i przewiesiłam go przez torebkę. Kolejny kwadrans spędziłam na tępym wpatrywaniu się w przestrzeń. Oczy powoli stawały się ciężkie od zmęczenie, ale nie miałam zamiaru zbierać się do wyjścia. Poprosiłam o dolewkę, którą szybko wypiłam, a później o kolejną.
   Około dziesiątej wieczorem dosiadł się ktoś do baru po mojej prawej stronie. Ogarnęłam to dopiero po czasie. Zmęczenie i ilość alkoholu we mnie sprawiła, że moja koncentracja i spostrzegawczość znacznie się zmniejszyły. Obróciłam głowę, żeby zobaczyć mojego sąsiada, ale ten akurat dostał od barmana swoją szklankę, którą na jego (i moich) oczach opróżnił w parę sekund.
-Jeszcze raz. - odezwał się, a barman, który jeszcze nie zdążył odejść, spełnił jego prośbę.
   Nie wiem jak szybko wypił drugą szklankę, bo przeniosłam swój wzrok przed siebie i zajęłam się swoim ulubionym zajęciem w tym barze. Muszę również zauważyć, że bardzo mi się podobał wystrój tego baru, szczególnie ten, który miałam przed oczami. Po którejś z kolei szklaneczce napoju barman spojrzał na mnie (pierwszy raz tego wieczoru) i zawahał się wypełnić moją prośbę o uzupełnienie braku w szklance.
-To będzie ostatnia. - zapewniłam go i ten dolał mi mniejszą niż pozostałe porcję alkoholu.
   Nie czułam się pijana, ale wiedziałam, że jak wstanę to z pewnością poczuję. Przede mną bardzo ciężki powrót do domu, który najchętniej bym odrzuciła i została tutaj całą noc.
-Nie przestawaj pić, ten koleś dzięki Tobie ma na laski. - usłyszałam po prawej stronie męski głos, powoli odwróciłam głowę w tamtym kierunku.
-I Tobie również, więc to ty się postaraj. Ja już tu siedzę od jakiegoś czasu. - odpowiedziałam, o dziwo, swoim głosem.
-W innych okolicznościach bym nie poparł tego zachowania, bo gówno mnie obchodzi czy ten koleś ma na jedzenie, ale w tych. - podniósł szklankę do ust. - Będę dla niego szczodry. - i wypił cały bursztynowy płyn ze szklanki.
-Jaki dobroduszny z ciebie człowiek. - żachnęłam się i upiłam łyka wracając wzrokiem na poprzednie miejsce.
-Więcej ci powiem. Jak nigdy wcześniej.
-Powinieneś za to dostać order czy jakieś inne gówno, które ludzie uznają za coś szczególnego.
-Dobrze mówisz.
   Przewróciłam oczami i dopiłam duszkiem resztę płynu, bo nie mogłam już dalej słuchać tych pustych samochwał tego dupka. Wyjęłam odpowiedni plik banknotów z portfela, oby moje pieniądze zaczęły się rozmnażać, a nie znikać, i przygniotłam je pustą już szklanką. Teraz nastał czas prawdy. Trzymając się oburącz blatu postawiłam stopy na podłodze. Było okey. Założyłam sweter, a w tym czasie barman zabrał szklankę i pieniądze. Spojrzał na mnie w celu sprawdzenia mojego stanu.
-Zadzwonić po taksówkę ?
-Gdybyś mógł. - odpowiedziałam starając się trafić ręką do rękawa swetra.
   Nie śpieszyłam się zbytnio, bo wiedziałam, że pośpiech w tym stanie nie będzie dobry. Przy ostatnim guziku wrócił barman.
-Za pięć minut powinna być.
-Dzięki.
   Wzięłam torebkę i zrobiłam pierwszy krok. Szumiało mi w głowie, ale nie najgorzej. Słyszałam jeszcze skamlenie mojego sąsiada, ale olałam go totalnie i powoli ruszyłam z gracją w kierunku wyjścia. Dobra mina do złej gry i jakoś wyszłam na lodowaty wieczór. To dobrze mi zrobi, pomyślałam i podjechała jakaś taksówka. Jak się okazało – moja. Po kwadransie wspinałam się już po schodach do mieszkania, a po kolejnych dziesięciu minutach przekroczyłam próg domu. Rzuciłam przeklęte klucze na szafkę i zamknęłam drzwi na wszystkie spusty. Weszłam w głąb salonu. Było ciepło i przytulnie. Mogłabym tak walnąć się nawet na kanapę i zasnąć, ale nie było mi to dane, ten dzień nie mógł być piękniejszy.
   Mała lampka w salonie świeciła się dając małą łunę światła, a przecież nie włączyłam jej przed wyjściem. Do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach. Puzzle zaczęły się powoli składać w jedność.
-Cześć Nathan. - w tym samym momencie, w którym puzzle się złożyły ktoś poruszył się na kanapie i wstał.
-Byłem przekonany, że tej nocy już się tutaj nie pojawisz. - szeptał, a w jego głosie słychać było wyraźnie gorycz, złość i zawiedzenie.
-Gdzie miałabym pójść ?
-Tego już nie wiem. Miałaś udany dzień ?
-Oczywiście. Miodem i mlekiem płynący. - zakpiłam i zaczęłam odpinać guziki odkładając na bok wcześniej torebkę. - A ty ?
-Tak samo jak się kończy tak samo się zaczął.
-Nic mi to nie mówi. - nie chciałam się z nim kłócić, a jednak nie mogłam się powstrzymać.
-Może dlatego, że nie jesteś zdolna do myślenia w tym momencie.
-Nie pieprz.
   Zaśmiał się.
-Oczywiście. - prychnął. - Twoją obroną jest atak. Nic nowego.
-Masz coś jeszcze do powiedzenia czy mogę już sobie pójść ?
-Pytasz się mnie o pozwolenie ? Czy ty przypadkiem źle się czujesz ? - zaniepokoił się sztucznie.
-Masz racje. - spojrzałam mu prosto w oczy. - Nikt nie będzie mi czegokolwiek zabraniał.
   Wycofałam się w stronę sypialni. Marzyłam już tylko o zrzuceniu ubrań i wyłożeniu się na miękkim materacu łóżka.
-Wróć. Musimy porozmawiać.
-Ja nic nie muszę.
   Zamknęłam za sobą drzwi, a dla lepszej ochrony i nawet nie wiem dlaczego jeszcze, przekręciłam klucz w zamku. Nigdy wcześniej z niego nie korzystałam, a teraz zamykam się przed moim … no właśnie, chłopakiem. Życie jest do dupy. Z tą złotą myślą zamknęłam powieki.  


Hej !
Jest rozdział i jest zimno :(
W takim tempie to ja nie skończę pisać tego bloga do końca tego roku :/
Przepraszam za te opóźnienia, ale nie mam zamiaru Wam się żalić na brak czasu, weny, chęci. Po prostu takie jest życie i niestety nic na to nie poradzę. 
Pytałyście o szkołę, a ja Wam nic do tej pory nie napisałam. Teraz mam zamiar to zmienić, bo po prawie dwóch miesiącach szkoły mogę wystawić jakąś racjonalną opinię na jej temat. Z czystym sercem na czas teraźniejszy mogę wyznać, że lepiej trafić nie mogłam. Słuchając moich znajomych, którzy poszli do liceum, czy tych którzy tak się wychwalali gdzie to oni nie idą do szkoły, wiem, że wybrałam naprawdę dobrze. Ci z liceum narzekają na nawał nauki, a ci którzy wybrali technikum albo już im się udało i zmienili kierunek, a ci, którzy się z tym ociągali szukają jakichkolwiek wolnych miejsc w innych szkołach. Nie powiem, że jest mi smutno z ich powodu, bo nie jest. Tak, wiem, że jestem w tym momencie bezduszna i wredna, ale tak się czuję. Ja jestem w każdym bądź razie bardzo zadowolona, a fakt, że tylko w pierwszej klasie będę się męczyła z fizyką, chemią, historią itp, itd mnie jeszcze bardziej uszczęśliwia ^^
Nie zanudzam i nie zabieram Wam waszego drogocennego czasu. Oby do szybkiego napisania :)
Wyczekuje na Wasze rozdziały, które czytam w wolnej chwili, więc nie martwicie się, że nie komentuje od razu ;3

4 komentarze:

  1. Hej, wow! Nie spodziewałam się że Max tak szybko sie obudzi. Rozdział super, czekam na next.
    Weeeny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie podoba mi sie przedostatnie zdanie Maxa.

    -Żadna kobieta teraz mnie nie zechce. Nikt nie chce dodatkowego obciążenia.
    -Nie pleć bzdur. Za niedługo stąd wyjdziesz i wrócisz do normalnego życia.
    -Chciałbym.
    czyzbys zrobila z Maxa kaleke?
    I sama koncowka Amelii i Nathana. Zaniepokoilas mnie i to bardzo. Mam nadzieje ze uda Ci sie znalezc czas na napisanievi wytlumaczenie nam Twojego toku myslenia, gdyz zaczynam sie seryjnie bac .

    OdpowiedzUsuń
  3. Super tylko troche sie boje o nathana i am mam nadzieje ze beda razem nawet wtedy kiedy sie wszystko wyda do nn weny

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy ty aby nie planujesz umiescic Maxa na wozku czy cos w tym stylu? Bo tak wywnioskowalam ;) Ciesze sie ze w koncu pojawil sie rozdzial ;)

    OdpowiedzUsuń