Przeniosłam swój zmęczony wzrok na tarczę zegara, którego
wskazówki ruszały się nadzwyczaj wolno. Naokoło było pełno
ludzi, a jednak nie było nikogo, każdy pogrążony we własnej
rozpaczy i na swój sposób przeżywał to co się stało. Tom cały
czas podciągał nosem i trzymał z całych sił dłonie swojej
ukochanej, która zupełnie ignorowała moją obecność. Siva z
Nareeshą siedzieli obok siebie bez ruchu, a ich wyraz twarzy wcale
się od siebie nie różnił, puste i okropne oczy. Jay od czasu
przyjazdu tutaj schował twarz w dłoniach, których łokcie oparł
na kolanach. Czasami słyszałam jego ciche popłakiwanie. Można by
powiedzieć, że najbardziej ożywioną osobą w poczekalni był
Nathan, który cały czas wystukiwał gdzie się da nieznany mi rytm.
W automat do kawy, w oparcie na krześle, w ścianę, a nawet w
obudowę swojego telefonu. Jego palce cały czas chodziły i nikt nie
zwracał uwagi na ten uciążliwy dźwięk, który był bardziej
słyszalny niż sącząca się muzyka z głośnika w kącie
pomieszczenia. Dochodziła już godzina dziewiąta wieczorem, a moje
powieki odmawiały współpracy.
Kiedy Tom zaczął niepohamowanie łkać w ramię Kels, której
nagle zwilżyły się oczy nie wytrzymałam tej żałobnej atmosfery
i gwałtownie wstałam. Nikt się tym nie przejął, nawet nie sądzę,
żeby ktoś to zauważył. Chciałam jak najszybciej opuścić to
miejsce, stukałam niemiłosiernie obcasami o posadzkę, ale nie
przejmowałam się tym. Nie chciałam czekać na windę, więc
korzystając z klatki schodowej, robiąc przy okazji niezłego rabanu
butami, dotarłam na parter, gdzie ku mojemu zniesmaczeniu kręciła
się cała banda fotoreporterów i dziennikarzy. Prychnęłam z
pogardą na ich widok. Wszystkożerne hieny czyhające na sensację.
Szybko stamtąd wyszłam i stanęłam przed szpitalem. Zapięłam
swój płaszcz, gdyż zrobiło się strasznie zimno i nabrałam
głębokiego oddechu. Świeże powietrze. Takie powinno być w
szpitalu, a nie ta sama chemia szpitalna i jej odór na każdym
metrze sześciennym tego budynku. Wygrzebałam z torebki opakowanie
papierosów i szybko zapaliłam jednego. Ręce cały czas mi się
trzęsły. Po pierwszym wdechu tytoniu nieco się uspokoiły.
Cały czas przypominała mi się scena sprzed paru godzin, kiedy
po uzupełnieniu wszystkich dokumentów poszłam z Nathanem do
mieszkania. Zrobiłam nam gorącej herbaty, a Nath włączył
telewizor, była akurat siódma i wydanie wiadomości. Po paru
minutach spiker zaczął mówić o okropnym karambolu na autostradzie
niedaleko morza. Zdjęcia z tego odcinka autostrady były okropne,
krew na jezdni rzucała się znacznie w oczy, w wypadku wzięły
udział trzy osoby, dwie zginęły na miejscu, ale oczywiście
kierowca, który spowodował wypadek został przewieziony do szpitala
w stanie ciężkim, ale nie zagrażającym życiu. Głupota ludzka
nie znała granic, najprawdopodobniej owy kierowca był pod wpływem
alkoholu, a nie wykluczone, że również narkotyków, do tego
zawrotna prędkość i o tragedie nie trudno. Młode narzeczeństwo,
które wybrało się na zasłużony urlop po ciężkiej pracy nie
zdążyło nawet zobaczyć morza. Po tym reportażu był kolejny o
identycznej tematyce i na tej samej autostradzie z tym, że znacznie
bliżej wyjazdu na Bristol. Tym razem zdjęcia z tego wypadku były
chyba gorsze. Nie było litrów krwi na czarnym asfalcie, za to auta
były strasznie pofatygowanie. Jeden z dwóch, które brały udział
w wypadku nie miało praktycznie przodu, a i tył był naruszony,
cała przednia szyba leżała praktycznie naokoło pojazdu, które z
prędkością wjechało na barierkę, która jak plastelina wygięła
się pod dziwnym kątem. Za to drugie auto było w znacznie gorszym
stanie. Tył czarnego auta był mocno wgnieciony, tylnej szyby brak,
a przednią przebiła na wylot barierka, która jeszcze z metr
wystawała za auto. Na ten widok pomyślałam o tym, że osoba, która
ewentualnie siedziała z tyłu pośrodku z pewnością nie miała
przyjemnej śmierci. Auto wyglądało okropnie, wszystkie szyby
wybite, a lakier jakimś trafem przypominał auto po pożarze, ale
ten nie wybuchł. Oba auta wyglądały tak, jakby ich pasażerowie
umarli na miejscu. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam gorszego
karambolu jak ten. Reporter mówił o tym, że jeszcze nigdy na tym
odcinku nie wydarzyły się tak straszne wypadki tego samego dnia z
różnicą może godziny. Sama na te słowa strzeliłam karpia. To
okropny dzień. Podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Nathanem,
ale jego mina mnie zaniepokoiła, po chwili podbiegł do telewizora,
ale to co po chwili od niego usłyszałam totalnie mnie zaskoczyła.
-To auto Max'a. To jego. Jestem w stu procentach, że to on. -
wskazał na auto w gorszym stanie, a mnie serce podeszło do gardła.
Wyrzuciłam peta, a te słowa nadal dźwięczały mi w głowie.
Sięgnęłam po kolejnego papierosa i szybko go podpaliłam nadal
trzęsącymi się dłoniami, ale już mniej niż wcześniej. Nagle
świat przestał istnieć, moje potrzeby, pragnienia, ambicje i
uprzedzenia zniknęły, istniał tylko Max, tylko on się liczył w
tamtym momencie. Niestety nie usłyszałam słów reportera
dotyczących stanu zdrowia poszkodowanych w drugim wypadku, bo moje
myśli były już gdzie indziej. Nigdy sobie nie wybaczę moich
relacji z Max'em, jeżeli ten ucierpi na tym wypadku. Nie
dopuszczałam do siebie myśli o jego śmierci, chociaż samochód
wcale nie dawał lepszych. Byłam na siebie wściekła za każde złe
słowo wypowiedziane w jego kierunku podczas całej naszej
znajomości, a wszystkie najgorsze momenty w naszej znajomości nagle
postanowiły mi się przypomnieć, nawet te o których już zupełnie
zapomniałam, bo nigdy ich sobie nie przypominałam po owym
zdarzeniu. Po moim zimnym policzku popłynęła samotna łza, która
swoją drogę skończyła na chodniku. Gdy wiedzieliśmy już do
którego szpitala w Londynie zostali przewiezieni helikopterem
poszkodowani w tym wypadku od razu się do niego udaliśmy i od tego
czasu niczego się istotnego nie dowiedzieliśmy. Rodzice Max'a i
jego brat byli już w drodze i chyba nikt nie wiedział co im
powiedzieć, gdy się pojawią, ale czy słowa były konieczne ?
Przetarłam twarz rozmazując ewentualną stróżkę pozostawioną po
płaczu i wrzuciłam kolejnego peta do kosza. Podniosłam wzrok ku
niebu, pełnego iskrzących się gwiazd. Może to jakiś znak ? Może
to przepiękne niebo ma zwiastować dobrą aurę, a może jest tak
gwieździste, bo doszło do niego parę nowych gwiazd, które zostały
nam tak brutalnie dzisiaj odebrane ? Może akurat te dwie, które
najmocniej świecą to dwójka, która chciała wypocząć wspólnie
nad morzem ? A co jeżeli ta, która tak miga i nie świeci cały
czas tak intensywnie to Max ? Znika i się pojawia, tak jak jego
bijące serce, które teraz walczy o swój byt na sali operacyjnej ?
Nie starałam się powstrzymać potoku łez, które nagle znalazły
ujście z moich oczu. Przeszły po moim ciele okropne dreszcze, które
uświadomiły mi fakt, że jest bardzo niska temperatura, a ja mam na
sobie sukienkę. Otarłam łzy i weszłam do ciepłego, ale nadal
śmierdzącego budynku szpitala. Te skunksy nadal czyhały z
mikrofonami w poczekalni. Dlaczego nikt ich nie wypieprzył na ten
mróz ?! Może szybciej by zrezygnowali i rozeszli się do domów ?
-Amelia, prawda ? - nagle ktoś ni stąd ni zowąd pojawił się
przede mną podtykając mi pod nos urządzenie nagrywające. - Co
łączy cię z Nathanem Sykesem ? Jak długo się znacie ? Kiedy się
poznaliście ? Jakie relacje łączą cię zresztą zespołu ? Czy to
prawda, że Nathan odbił cię swojemu przyjacielowi, który
aktualnie jest pacjentem tego szpitala ? Jak się czujesz z myślą,
że on umiera, a ty jesteś w szczęśliwym związku z jego
najlepszym przyjacielem ?
Natłok tych wszystkich pytań namieszał mi w głowie, ale i to
bym zniosła, ale ten pojedynczy pies zbudził czujność całej
reszty, która zupełnie bezsensu zaczęła robić zdjęcia i zbliżać
się do mnie ze swoim sprzętem.
-Proszę dać mi spokój.
Starałam się jakoś przez nich przejść co wcale nie było
takie łatwe, każdy mnie zaczepiał, podkładał swój mikrofon,
bądź dyktafon pod nos, ściskali mnie okropnie i nie czułam się
zupełnie komfortowo.
-Co to za zbiegowisko ? Proszę się szybko rozejść i zostawić tę
Panią w spokoju. To jest szpital, a nie jarmark. Albo zaraz państwo
opuszczą teren szpitala, albo będę zmuszony wezwać ochronę,
która zajmie się tym szybko i skutecznie, co nie idzie w parze z
przyjemnością.
Mężczyzna w kitlu uratował mnie z opresji. Tłum nieco się
zmniejszył, niektórzy postąpili zgodnie z prośbą i usunęli się
ze szpitala ci wytrwalsi usunęli się w cień.
-Nie wygląda Pani dobrze. Może podam Pani coś na uspokojenie ? Ci
ludzie nie mają skrupułów, węszą tylko za dobrym materiałem do
gazety.
-Nic nie chcę. - powiedziałam zupełnie nie swoim głosem, ten był
bardzo zimny i ochrypły. - Chcę tylko, żeby mój przyjaciel z tego
wyszedł.
-Rozumiem. Niech Pani do niego idzie, a ja wezwę ochronę to tych
upartych, którzy myślą, że ich nie widzę.
-Dziękuję.
Odpowiedziałam raczej do siebie, ale może i on to usłyszał.
Weszłam do pustej windy i ponownie trafiłam na piętro poczekalni,
w której wszyscy bez zmian nadal tkwili. Zajęłam swoje poprzednie
miejsce i po paru minutach Nath na mnie spojrzał, jakby zdziwiony,
że tu nadal jestem. Odwróciłam wzrok, który wbiłam w plakat
promujący zdrowy styl życia. Na nim w sportowym stroju w parkowej
alejce biegła sobie szczupła Pani ze słuchawkami w uszach
uśmiechając się nieludzko szeroko. Oczywiście jej markowy strój,
pełny makijaż i fryzura jak po wyjściu od fryzjera była zupełnie
normalna i nie wzbudziła mojego zdziwienia. Za nią na chyba
najnowszym modelu roweru jechał sobie jakiś przystojny i napakowany
facet, tu również było tak samo jak z Panią, ciuszki z najnowszej
kolekcji, manicure i pedicure, fryzurka i ten szeroki uśmiech. W tle
biegały jakieś dzieci z latawcem, a zza drzew wychodziła grupka
seniorów z kijkami w dłoniach żywnie o czymś rozmawiając,
wszyscy oczywiście uśmiechali się jak głupi do sera. Im dłużej
się temu przyglądałam tym bardziej zauważałam czyiś wkład w to
zdjęcie, photoshop to chyba zmienił tu wszystko. No może nie
dotknął jedynie wiewiórki siedzącej na drzewie i z głupią miną
obserwującą tych wszystkich ludzi. Pewnie zastanawiała się co to
za cyrki dzieją się w jej parku. Moje filozoficzne przemyślenia
przerwał ruch na sali. Rozejrzałam się. Nathan obok mnie stał jak
na szpilkach i na coś czekał. Posągi Nareeshy i Sivy również się
podniosły. Tom zastygł w bezruchu i pewnie nie zdawał sobie sprawy
z tego, że łzy ciekną mu obficie po policzkach, Kels cała blada
wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. A Jay cały opuchnięty na
twarzy patrzył z błyskiem w oku na jakiś konkretny punkt,
podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam jakiegoś starszego
lekarza z bródką. Mówił coś, ale ja zupełnie nie rozumiałam
co, nie słyszałam nic, ledwo go widziałam, nawet nie mogłam
wstać. Byłam wyczerpana psychicznie ciągłymi wyrzutami sumienia,
że to przeze mnie Max walczy o życie, albo już nie … Pociągnęłam
nosem, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, wszyscy w skupieniu
słuchali słów lekarza, które ni jak nie dochodziły do mnie.
Czułam, że ten wypadek, że ten cały jego wyjazd miał coś
wspólnego ze mną i tym co się między nami aktualnie działo i tak
źle mi z tym było, nie mogłam się z tym pogodzić. Oczywiście
nikomu o niczym nie powiedziałam. Przecież to jasne, że oni by
mnie znienawidzili, a co jeżeli on umrze ? Będę go miała na
sumieniu do końca życia. Teraz łzy ciekły z mojej twarzy tak
obficie, że aż się zdziwiłam.
-Amelia. - twarz Nathana była naprzeciwko mojej. - On żyje.
Te dwa słowa tak mną wstrząsnęły, że jeszcze gorzej zaczęłam
płakać. Jako jedyna zresztą. Wszyscy oddychali z ulgą i
uśmiechali się, może i przez wcześniejsze łzy, ale tylko ja
beczałam jak głupia. Nathan mnie przytulił. To wspaniale, że Max
żyje, ale jakoś to mi w niczym nie pomogło. Nie spadł mi kamień
z serca, moje wątpliwości, wyrzuty sumienia i obawy nadal były
takie same.
-Chcesz do niego wejść ? Mogą dwie osoby.
-Nie. Lepiej, żebyście wy poszli, on potrzebuje Was bardziej niż
mnie. - odpowiedziałam już zupełnie zachrypniętym głosem.
Nathan zrozumiał, może nawet ucieszył się, że ja nie chcę
pójść, bo to jedno wolne miejsce. I tak on wraz z Tom'em zostali
zaprowadzeni do jego sali. Reszta mogła pójść razem z nimi, ale
musieli pozostać na korytarzu. Nikt nie kazał mi tam iść, więc
zostałam sama w poczekalni. Nie byłam w stanie wstać i do niego
podejść. Nie czułam się jako osoba, która może to zrobić. Co
jeżeli swoją obecnością zburzę jakoś jego aurę i jego stan się
pogorszy ?
-Gdzie jest mój syn ?!
Ciszę przerwał głośny szloch kobiety, za nią stało dwóch
mężczyzn, jeden starszy, a drugi młodszy. Pielęgniarka nakazała
jej się uspokoić i nie krzyczeć. Na korytarzu nie było nikogo
poza nami. Obserwowałam resztę rodziny Max'a, gdy jego brat
spojrzał na mnie. Miał ciepły wzrok. Pielęgniarka w śnieżnobiałym
kitlu, który aż raził w oczy zaprowadziła ich do sali Max'a
przechodząc mi tuż przed nosem. Rodzice chłopaka, a w
szczególności matka nie zawracała sobie głowy moją osobą,
pędziła wyprzedzając nawet pielęgniarkę, za to jej drugi syn
obdarzył mnie swoim ciepłym spojrzeniem, gdy przechodził obok. On
był najbliżej mnie. Zniknęli w tym samym korytarzyku co wcześniej
moi przyjaciele, a ja wypuściłam głośno powietrze i oparłam
głowę o ścianę. Zamknęłam zmęczone oczy naświetlone tym
wstrętnym światłem z jarzeniówek. Oddychałam głęboko i
nerwowo, co z czasem się unormowało.
Po parunastu minutach poczułam na swojej dłoni czyjąś.
Uchyliłam powoli oczy i zobaczyłam siedzącego obok Nathana.
Uśmiechał się do mnie miękko i ciepło, ale całe cierpienie
widziałam w jego oczach, cały smutek, żal i strach był w nich
wymalowany.
-Reszta już się zbiera do domów. Zostawiliśmy Max'a z rodziną.
Jakoś się trzyma. - szeptał spokojnym głosem.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, więc się nie odezwałam.
Po chwili widziałam jak Tom z Kels wychodzą bez słowa. Jay kupował
kawę w automacie, a Siva zniknął za drzwiami toalety, jego
narzeczona dzwoniła po taksówkę. Jay pożegnał się z nami jakimś
pomrukiem i wyszedł z parującym kubkiem kawy, za nim Siveesha
żegnając się z nami. Nathan nie ruszył się o centymetr, również
się nie odzywał w dalszym ciągu.
-Idź do niego.
Jego głos zabrzmiał w tej ciszy jak ryk.
-Niech spędzi czas z rodziną. Nie chcę im zabierać tego czasu.
Teraz on nic nie odpowiedział.
-Jedź do domu, odpocznij. - odezwałam się po chwili namysłu.
-A co z Tobą ?
-Wrócę taksówką.
-Jesteś pewna ?
-Tak.
Prowadziliśmy naszą wypraną z emocji rozmowę nawet na siebie
nie patrząc. Martwiłam się, że Nath zaraz zacznie mi marudzić,
że mam jechać z nim, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Posiedział jeszcze z kwadrans po czym wstał, pożegnał się ze mną
i wyszedł. Odprowadziłam go wzrokiem i wróciłam do swojej pozycji
z zamkniętymi oczami. Po paru minutach z sali Max'a wyszli jego
rodzice. Matka cała zapłakana, a ojciec starał się ją jakoś
wesprzeć, ale nic mu z tego nie wychodziło. Oczywiście nadal byłam
przez nich niezauważona. Po dłuższej chwili pchnięta impulsem
wstałam i o dziwo nie przewróciłam się. Podreptałam do tego
tajemniczego korytarzyka i zaczęłam wyszukiwać sali Max'a. Był w
tej na końcu z przeszklonym przodem. Leżał samotnie w białej
pościeli, sam kolorem przypominał materiał. W sali nikogo nie
było, a krzesło przy łóżku było puste. Położyłam swoją
torebkę na krzesełko przy samych drzwiach. Nie bałam się
kradzieży, bo co to takiego w porównaniu z jego stanem ? Opadłam
bez siły na krzesło przy łóżku. Położyłam dłonie na kolanach
jak jakaś przyzwoitka i przyglądałam się chwilę otoczeniu w
jakim przyszło mu leżeć. Tu pipczało, tu coś drukowało, tu coś
pompowało, tu coś zmieniało parametry, tu coś się ruszało na
monitorze, tu coś syczało i tak w kółko. Spojrzałam z lękiem na
jego twarz. Wyglądał jakby spał i to smacznie, ale ta rurka w jego
ustach nieco nie pasowała do tego wyobrażenia. Wyciągnęłam dłoń
w kierunku jego. Była ciepła. Pogłaskałam go po knykciach
delikatnie jakby zaraz ta dłoń miała się zacisnąć w pięść i
miała uderzyć mnie w twarz. Odważyłam się ująć jego dłoń w
swoje, a gdy to zrobiłam to odważyłam się również na to, żeby
ją podnieść do moich ust. Jego dłonie były takie miękkie i
ciepłe, takie znajome.
-Czy ty mi to kiedyś wybaczysz ? - szepnęłam, a łzy znowu
poleciały. - Nawet nie wiesz jak źle się z tym czuję. Ja powinnam
tu leżeć. Ty na to nie zasłużyłeś. Nigdy. Przenigdy. To ja …
- głos mi się załamał.
-Ty jesteś Amelia, tak ?
Usłyszałam za sobą nieznany głos i gwałtownie się
odwróciłam. W progu stał brat Max'a. Poczułam się okropnie.
Odwróciłam się z powrotem do Max'a i ścisnęłam lekko jego
dłonie. Czułam się jak intruz, ale nie chciałam wstać i wyjść.
To kosztowało mnie znacznie więcej niż wyznanie prawdy.
-Max dużo o Tobie opowiadał.
Powiedział po chwili ciszy i podszedł do łóżka, stał
naprzeciwko mnie, a jednak nie patrzył na mnie. Poprawił dobrze
leżącą kołdrę i spojrzał na brata z taką czułością w oczach
jakiej nigdy wcześniej w życiu u nikogo nie widziałam.
-Nie powinnaś czuć się winna temu wypadkowi.
-Do końca życia będę winna. - łza spadła na jego dłoń, a
następnie spłynęła powoli na prześcieradło.
-Max dużo o Tobie opowiadał. - powtórzył, ale ja znowu to
zignorowałam. - Stąd wiedziałem kim jesteś, gdy cię zobaczyłem
w poczekalni. Zastanawiam się tylko dlaczego nie przyszłaś tu
razem ze swoimi przyjaciółmi tylko dopiero teraz.
-Mam swoje powody.
-A ja je znam.
Spojrzałam na niego gwałtownie, ale ten nadal był wpatrzony w
brata. Był taki opanowany i spokojny jak nikt dzisiaj.
-Niby skąd ? - zapytałam.
-Max mi o Tobie mówił. - ponownie powtórzył. - Wszystko. - teraz
na mnie spojrzał, a był to taki wzrok, pod którym wpływem
odwróciłam głowę. - Z Max'em mam bardzo dobre relacje, mówimy
sobie o dokładnie wszystkim. O Tobie też mi mówił. Wszystko.
Mówił tak spokojnie i płynnie, ale już nie patrzył tak na
mnie. Spojrzałam na nieprzeniknioną twarz jedynej osoby, która nie
brała udział w rozmowie. Liczyłam na cud, na to, że otworzy oczy
i nakrzyczy na mnie, zmiesza mnie z błotem, cokolwiek.
-Dlatego wiem, że nie powinnaś się czuć winna.
-Skoro wszystko wiesz to z pewnością znasz powód, dla którego Max
wyjechał tak nagle z miasta.
-Tego nie wiem, bo nie rozmawiałem z nim, ale mogę się domyślić
i to nawet łatwo.
-I nadal uważasz, że nie powinnam się czuć winna ?
-Owszem.
-W takim razie z pewnością o czymś nie wiesz.
-Wiem o wszystkim.
Nie skomentowałam tego.
-Łatwo było się domyślić dlaczego Max tak bez słowa wyjechał i
wyłączył telefon, tak samo łatwo mogę się domyślić dlaczego
nie przyszłaś tu z wszystkimi i dlaczego tak to wszystko
przeżywasz.
-Czuję się temu winna.
-Pewnie myślisz, że Max cię nienawidzi. - kontynuował.
-Bo tak jest.
-Mylisz się, znowu. - spojrzałam na niego przelotnie. - On cię
kocha. - spojrzał na mnie i pochwycił mój wzrok. - I ty o tym
wiesz.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć i jak się zachować. Patrzyłam
jeszcze przez chwilę na brata Max'a po czym przeniosłam wzrok na
pacjenta, którego dłoń nadal spoczywała w moich. Nie wiedziałam
co mam myśleć o tym wszystkim, a szczególnie co mam zrobić. Na
korytarzu usłyszałam kroki. Odłożyłam dłoń Max'a na miejsce i
nie chcą przeszkadzać za pewnie zbliżającym się rodzicom
chłopaka chciałam się ulotnić. Podeszłam do drzwi, a dźwięk
kroków wcale się nie zwiększał, teraz go nawet nie słyszałam.
Chyba ze zmęczenia miałam już zwidy. Sięgnęłam po torebkę, ale
na krześle leżało coś jeszcze. Moje klucze od mieszkania, których
tu wcześniej nie było. Pamiętam tylko, że Nathan zamykał moje
mieszkanie, bo ja byłam w takim szoku, że nie byłam do tego
zdolna, ale co one tu robią skoro były u Nathana ?
-Nie musisz wychodzić.
Sięgnęłam po pęczek kluczy i torebkę. Nawet się nie
odwracając szybko odpowiedziałam :
-Cześć.
Wyszłam nie czekając na odpowiedź. Moje obcasy hałasowały jak
głupie. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Nie
spodziewałam się, że Max komuś opowiada ze szczegółami o mnie,
ale to był jego ukochany brat, więc nie mam się czemu dziwić.
Wyszłam na zimną, lutową noc i czekałam na swoją taksówkę
grzejąc w dłoni nieświadomie pęczek kluczy.
Cześć !
Szok ! Świeci u mnie słoneczko :D
Życie to potrafi namieszać i zaskakiwać ... pozytywnie :) Ciekawy tydzień się zapowiada, ale na razie cieszę się z wolnych chwil.
Snuję powoli plany na jutro, ciekawe co z tego wyjdzie :P
Shake It Off ♥ One Last Time
PS. Kami ... w życiu nie widziałam takiego dłuuuugiego komentarza, a sama to chyba nawet połowy z twojego nigdy nie napisałam. Chyba czas podjąć wyzwanie ;D