Następnego ranka wstałam o siódmej. Nie byłam rześka i gotowa
do rozpoczęcia dnia, ale życie nie zawsze, a raczej często, nie
idzie po naszej myśli. Gdy wróciłam wczoraj do domu parę minut
przed drugą w nocy moje ciało domagało się snu, a myśli walczyły
o moją uwagę. Dlatego teraz na wpół przytomna musiałam wywlec
się z łóżka. Prysznic, to jedyna racjonalna myśl jaką wtedy
miałam. Swoje pierwsze kroki postawiłam w kierunku łazienki, gdzie
wzięłam prysznic. Czarne scenariusze i myśli nadal nie chciały
mnie opuścić. Nie znałam nawet stanu zdrowia Max'a, wczoraj, a
raczej i dzisiaj, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać.
Wiedziałam, że z rana pojawi się u niego cała pielgrzymka i nie
chciałam w tym brać udziału, ale na moje szczęście, lub nie,
cały ranek do lunchu miałam już zaplanowany. Za parę dni moja
rodzinka przylatuje, więc przydałoby się spiąć poślady i coś
uczynić. Owinęłam się ręcznikiem, a drugim zawinęłam włosy.
Po chwili byłam już w sypialni i szukałam jakiegoś wygodnego i
ciepłego stroju na dzisiaj. Na zewnątrz kropił deszcz i nie
zostało nic po wczorajszej ładnej pogodzie. Wygrzebałam z szafy
ciepły sweter i spodnie, podniosłam wieko jednego z pudełek z
butami i wyjęłam moje nowe botki, dobrałam jeszcze koszulkę i
torebkę. Z komody wzięłam naszyjnik, zegarek i czystą bieliznę.
Z tym wszystkim znowu zniknęłam w łazience, gdzie się osuszyłam
dokładnie i ubrałam świeżą bieliznę. Włosy wypuściłam,
nałożyłam dyfuzor na suszarkę i wysuszyłam włosy głową do
dołu. Po kwadransie zarzuciłam włosami, a te same ułożyły się
naturalnie, poprawiłam je jednak po swojemu i uznałam, że na nic
więcej mnie nie stać za to miałam ochotę mocno zaznaczyć oczy,
więc założyłam szlafrok i znowu udałam się do sypialni, gdzie
miałam toaletkę z kosmetykami. Stworzyłam sobie ciemne smooky z
grubą kreską, usta pomalowałam jedynie lekko beżową pomadką i
po skończeniu makijażu przeszłam do łazienki, gdzie się ubrałam
i przy łazienkowym lustrze dokonałam ostatnich poprawek.
Przeszłam do kuchni gdzie nastawiłam wodę na kawę, a w czasie,
gdy ta się gotowała uchyliłam nieco okno i stojąc w nim zapaliłam
papierosa. Nie śpieszyłam się z tym zbytnio. Stwierdziłam, że
pośpiech wcale mi się nie opłaci, a jak się spóźnię, to się …
spóźnię. Powieki same opadały mi, a głowa wiała taką pustką,
że aż czułam te porywiste wiatry w niej. Zatrzasnęłam okno, a
peta wyrzuciłam do kosza na śmieci. Zalałam kubek z kawą i
wyjęłam z lodówki jakąś wędlinę, serek i masełko. Przekroiłam
chrupiącą bułkę i posmarowałam żółtym masełkiem, na to
rzuciłam mięsko i nabiał. Z gotowym śniadankiem zasiadłam przy
stoliku i z przyjemnością je skonsumowałam.
Wpatrzona ślepo w okno nawet nie zauważyłam kiedy mżawka
zamieniła się w grube krople, które uderzały głośno o szybę w
oknie. Zniesmaczona tym faktem wsadziłam naczynia do zlewu i poszłam
do łazienki umyć zęby. Narzuciłam sweter i wyszłam z domu.
Przekręcany klucz w zamku dzisiaj wydawał się jakiś zbyt głośny.
Ze wzrokiem wbitym w kostkę brukową i parasolką nad głową jakoś
dotarłam do kawiarni, nawet jej widok mnie nie uszczęśliwił jak
to było zazwyczaj. Zamknęłam za sobą drzwi i zasiadłam przy
ladzie, gdzie rozłożyłam papiery i odpaliłam laptopa. Zapaliłam
lampę nad ladą i zajęłam się przeglądaniem papierów. Niektóre
wsadziłam do kopert i nadałam do wysłania, a inne po prostu
czytałam na końcu podpisując. Napisałam parę maili do moich
kontrahentów i zaopatrzeniowców od żywności. Zrobiłam parę
telefonów i uszczęśliwiłam kilku ludzi przekazując im, że od
piątku zaczynają pracę. Jakoś ich radość mi się nie udzieliła.
Po dwunastej miałam nieco spotkań.
Mój telefon spoczywał wyciszony gdzieś na dnie torebki, gdzie
go rzucałam po wykonaniu wszystkich telefonów, nie narzekałam na
jego brak, ani na brak informacji od moich przyjaciół. Jakoś i tak
nikomu nie zechciało się do mnie pofatygować, tym lepiej dla mnie.
Około piątej wyszłam po skończonej pracy z kawiarni, udałam się
do restauracji naprzeciwko na spóźniony obiad i mój drugi posiłek
dnia dzisiejszego. Jakoś głód mi nie dokuczał, raczej wyrzuty
sumienia. Po obiadku ruszyłam na pocztę i około siódmej byłam
już dzisiaj wolna. Mama napisała mi sms'em, że w Londynie będą
za dwa dni, około 12. Nie odpisałam na to zupełnie nic, bo i nie
wiedziałam co.
Otworzyłam mieszkanie i nawet się nie rozbierając weszłam do
salonu. Usiadłam tak jak stałam na kanapie. Torebkę położyłam
po swojej prawej stronie, a teczki z dokumentami po lewej. Siedziałam
tak w ciemnościach wpatrzona w ciemny sufit. Docierały do mnie
dźwięki z ulicy i światła reflektorów aut i cień rzucany przez
uliczne lampy. Po paru minutach westchnęłam i wyjęłam z torebki
telefon. Jedynie dwa sms. Oby dwa od Nath'a. „Miłego dnia.
Kocham cię.” z godziną ranną i kolejny z okolic luncha
„Dobre wieści. Max się wybudził. Wszystko ok ? Martwię się.”
Przez dłuższy czas po prostu wpatrywałam się w pierwsze dwa
zdania i dopiero później przeczytałam resztę. Martwi się o mnie,
a ja nawet dzisiaj o nim nie pomyślałam, nie wysłałam głupiego
sms z choćby buźką. Co ze mnie za człowiek ? Podniosłam się,
wrzuciłam telefon do torebki i wyszłam z mieszkania. Musiałam się
przewietrzyć. Szłam w nieznanym sobie kierunku. Po prostu czułam
potrzebę bycia w ruchu.
Myśli krążyły, jeszcze bardziej niż wcześniej, wokoło
Max'a. Wybudził się, ale jaki jest jego stan ? Jak on się czuje ?
Czy coś mówił ? Czy dobrze się czuje ? Czy nie ma żadnych
poważnych obrażeń ?
Jak to możliwe, że wybudził się tak szybko po tak groźnym
wypadku ? Aż się zatrzymałam, gdy to pytanie pojawiło się w
mojej głowie. Powinien był walczyć o życie, a nie wybudzić się
już następnego dnia.
Rozejrzałam się. Niedaleko przede mną było przejście dla
pieszych, na lewo park, a na prawo wolno sunące samochody. Znałam
tą okolicę. Nie daleko stąd znajdował się szpital, do którego
przewieziono Max'a. Moje oczy zalało zielone światło, mimowolnie
ruszyłam w kierunku pasów, którymi przeszłam na drugą stronę.
Teraz od szpitala dzieliło mnie może pięć minut drogi szybszym
krokiem. Ruszyłam tam. Nie byłam świadoma swoich czynów. Przecież
to pewne, że wszyscy u niego siedzą, a ja się tam jeszcze pcham.
To nie normalne, tym bardziej, że chcę być jak najdalej od tych
ludzi. Od jego rodziny i przyjaciół. Gdyby coś mu się stało,
gdyby umarł cała odpowiedzialność spadła by na mnie, wtedy
wszyscy by mnie znienawidzili, odrzucili, zmieszali z błotem, byłam
ponownie na uboczu. Ale co stanie się teraz ? Teraz kiedy Max się
wybudził.
Przekroczyłam próg szpitala. Nie chciałam nikogo pytać o
drogę, miałam nadzieję, że Max nadal jest w tej samej sali. W
holu było mnóstwo ludzi, ale nie zauważyłam nikogo z aparatem.
Weszłam do windy, która zatrzymywała się na każdym piętrze, na
moim nie było już tylu ludzi, a z windy wyszłam tylko ja. Po
korytarzach kręciły się pielęgniarki, od czasu do czasu z sali
wychodził lekarz i znikał za zakrętem, a im byłam bliżej sali
Max'a tym ruch malał. Jeszcze jeden zakręt dzielił mnie od sali, w
której byłam wczoraj, jakoś teraz moje kroki stały się mniej
pewne i mniejsze. Powoli podeszłam do przeszklonych drzwi. W sali
nie było żywej duszy. Jak to możliwe, że nikt przy nim nie siedzi
?
Dzisiaj zniknęła część maszyn i rurek, które widziałam
paręnaście godzin temu, był to miły widok. Położyłam dłoń na
zimnej klamce i powoli nacisnęłam. Drzwi ustąpiły, a ja najciszej
jak się dało weszłam do środka. Zamknęłam za sobą cicho drzwi
i zatrzymałam się. Max najwidoczniej spał. Miał na ciele sporo
siniaków, część również na głowie i twarzy. Podeszłam super
powoli do wolnego krzesła przy łóżku, na które usiadłam. Przez
chwilę wsłuchiwałam się w jego oddech, po którym rozpoznałam,
że spał. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pełno tu było
kwiatów, pluszaków, kartek, słodyczy, owoców, kolorowych koców i
wypchanych poduszek, a na stoliku nocnym stały zdjęcia oprawione w
ramki. Te wszystkie dekoracje sprawiały, że ta sala szpitalna była
bardziej udomowionym miejscem niż wcześniej. Ponownie spojrzałam
na twarz Max'a, którą teraz oszpecały liczne zadrapania, szramy i
siniaki różnorodnych barw. Jego dłonie, które zawsze były ciepłe
i duże, dające poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że jeżeli
one cię trzymały to byłaś kimś ważnym i drogocennym, były
teraz takie słabe i kruche. Wbiłam łokcie w kolana i schowałam
twarz w dłoniach. Czułam się taka pusta i winna jak nigdy
wcześniej.
Poczucie winy rosło z każdą sekundą, którą tak
przesiadywałam. Byłam tak cholernie zła na siebie. Z natłoku tych
emocji po mojej twarzy zaczęły kapać łzy rozpaczy, goryczy,
poczucia winny i smutku oraz własnej głupoty. Zatraciłam się w
sobie nie nasłuchując otoczenia, które zdecydowało się zmienić.
Na swojej dłoni poczułam delikatne jak trzepot motyla muśnięcie.
Siorbnęłam nosem i opuściłam dłonie. Przytomny i z otwartymi
oczami Max przyglądał mi się, a za chwilę jego dłoń złapała
moje. Patrzyłam tak na niego jakbym była światkiem jakiegoś
objawienia i nie wykrztusiłam z siebie żadnego wyrazu,
najwidoczniej słowa nie były potrzebne, bo i Max się nie odzywał.
Nie wiem czy nie chciał czy nie mógł, ale był cicho.
-Liczyłem na to, że się pojawisz. - odezwał się mocno
zachrypniętym głosem.
-Shh. - uciszyłam go. - Nic nie mów, odpoczywaj. Musisz wypocząć.
- nagle włączył mi się ślinotok.
-Cały czas odpoczywam. - uśmiechnął się blado, po czym skrzywił.
-To moja wina. - wyrwałam mu swoje dłonie, które położyłam na
kolanach. - To przeze mnie tu leżysz, to przeze mnie skasowałeś
auto, to przeze mnie jesteś chory, to przeze mnie jesteś tu
uziemiony. Przecież doskonale wiem dlaczego tak nagle wyjechałeś
bez uprzedzenia nikogo i dlaczego, niewątpliwie, pędziłeś na
autostradzie.
-To moja wina. Powinienem był być bardziej ostrożny. - przerwał
mi.
-Nie. To w zupełności moja wina.
-Nie obwiniaj się. - podniósł dłoń, ale ja szybko wstałam.
-Rozmawiałam z twoim bratem. - zaczęłam spacerować po sali. -
Musimy wymyślić coś, żebyś pozbył się tych uczuć, które do
mnie czujesz. To cię niszczy, niszczy mnie i osoby z naszego
otoczenia. Przez to miałeś niebezpieczny wypadek.
-Nazwij to. - wybił mnie z rytmu i teraz spojrzałam na niego
zdekoncentrowana ze łzami wypływającymi z moich oczu. - Mówisz o
uczuć nie nazywając go.
-Max …
-Kocham cię, chyba o to ci cały czas chodzi, tak ?
-Tak nie można Max.
-To co mam zrobić ? Nie da się ot tak pozbyć uczucia i
zaakceptować, że moja miłość jest z moim najlepszym
przyjacielem.
-Ale musisz to zrobić !
-Nie. - utrzymywał cały czas spokój.
-Max, proszę cię. - usiadłam na krześle. - Zrób to, błagam. Nie
niszcz mi i sobie życia.
-Tak się nie da Am.
-Ale ja jestem z Nathanem. - ponownie wstałam.
-Wiem. Ale to nie zmienia w moim uczuciu zupełnie nic.
-A powinno.
-Tego się nie da wyłączyć.
-Ale dlaczego ?! Dlaczego teraz, dlaczego ja, dlaczego wtedy kiedy w
końcu moje życie zaczęło być takie jakie chciałam, dlaczego
teraz kiedy już wszystko było na swoim miejscu ?
-Tak uważasz ?
-Tak. Kocham Nathana ...
-A ja ciebie.
Zatrzymałam się i spojrzałam w jego oczy, które potwierdzały
sens jego słów. Łzy przestały już lecieć z mojej twarzy mocząc
mi sweter.
-Musisz to dokładnie przemyśleć, bo tak dalej być nie może. Nie
widzisz co złego z Tobą robi jakieś głupie zapatrzenie we mnie ?
Miałeś przez to wypadek, mogłeś nie przeżyć. - zabrałam
torebkę z krzesła.
-Ale żyję, a moja miłość do ciebie nadal we mnie tkwi i nic się
tutaj nie zmieniło.
-A powinno. Co mam zrobić, żebyś mnie znienawidził ? - oparłam
dłonie na oparciu krzesła i nachyliłam się nieco do przodu
wyczekując odpowiedzi Max'a.
-To ci się nie uda. - powiedział to tak cicho, że ledwo
usłyszałam.
-Odpoczywaj i wracaj do zdrowia.
Ruszyłam do wyjścia, chciałam już wyjść bez żadnego
pożegnania i odwrócenia głowy, gdy Max ponownie się odezwał.
-Przed wypadkiem może i miałem jakieś szanse u ciebie, ale teraz
doskonale wiem, że mnie nie zechcesz, ale to nie zmieni moich uczuć
do ciebie.
-Musisz się skupić na kimś innym. Tyle podróżujesz, na pewno
kogoś znajdziesz, do kogo poczujesz prawdziwą miłość, a o mnie
zapomnisz.
-Żadna kobieta teraz mnie nie zechce. Nikt nie chce dodatkowego
obciążenia.
-Nie pleć bzdur. Za niedługo stąd wyjdziesz i wrócisz do
normalnego życia.
-Chciałbym.
Westchnął zmęczony, a ja wyszłam nie oglądając się za
siebie.
Wypadłam ze szpitala. Nie pamiętałam jak się z niego
wydostałam i jakim cudem zrobiłam to w tak ekspresowym tempie. Na
zewnątrz wiał siarczysty wiatr mrożący szpik, a do tego kropił
bardzo drobny deszczyk, ale przy tym wietrze wydawał się lodowatymi
igłami, które godziły mnie w twarz. Przez moje ciało przeszedł
potężny dreszcz. Ruszyłam przed siebie. Na parkingu stała wolna
taksówka. Wsiadłam do niej i kazałam się zawieść do
najbliższego pubu. Na miejscu byłam już po siedmiu minutach.
Zapłaciłam i wyszłam na ten nieprzyjemny wieczór. Pub był
zapełniony, ale znalazłam sobie miejsce przy barze i zamówiłam
bursztynowy płyn, który był w stanie uspokoić mój sztorm w
głowie. Połowę zawartości szklanki wypiłam od razu, gdy barman
postawił przede mną whisky. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło, a
mięśnie nieco się rozluźniły. Zaczęłam obserwować ludzi na
sali. Zastanawiałam się z jakimi problemami tutaj przyszli. Czy
jest tu ktoś z podobnym do mojego ? Pewnie nie, bo nikt nie miał
bardziej pechowego życia ode mnie. Dopiłam zawartość szklanki tak
samo szybko jak wcześniej. Poprosiłam o dolewkę, którą szybko
dostałam. Wyjęłam telefon z torebki. Dwa nieodebrane połączenia,
oba od Nath'a. Wyłączyłam telefon i wrzuciłam z powrotem do
torebki.
Drugą dolewkę wypiłam już spokojniej niż pierwszą. Sączyłam
napój tępo patrząc się przed sobie i nie myśląc o zupełnie
niczym jakbym liczyła, że to nieróbstwo zmieni położenie mojego
problemu i dodatkowo go zlikwiduje. Sączyłam tak alkohol piętnaście
minut, po czym odstawiłam szklankę i nadal patrzyłam się przed
siebie. Barman pojawił się po chwili proponując dolewkę, ale
odmówiłam. Nie przyszłam tu żeby upić się w ciągu 30 minut.
Zrobiło mi się już ciepło, więc zdjęłam sweter i przewiesiłam
go przez torebkę. Kolejny kwadrans spędziłam na tępym wpatrywaniu
się w przestrzeń. Oczy powoli stawały się ciężkie od zmęczenie,
ale nie miałam zamiaru zbierać się do wyjścia. Poprosiłam o
dolewkę, którą szybko wypiłam, a później o kolejną.
Około dziesiątej wieczorem dosiadł się ktoś do baru po mojej
prawej stronie. Ogarnęłam to dopiero po czasie. Zmęczenie i ilość
alkoholu we mnie sprawiła, że moja koncentracja i spostrzegawczość
znacznie się zmniejszyły. Obróciłam głowę, żeby zobaczyć
mojego sąsiada, ale ten akurat dostał od barmana swoją szklankę,
którą na jego (i moich) oczach opróżnił w parę sekund.
-Jeszcze raz. - odezwał się, a barman, który jeszcze nie zdążył
odejść, spełnił jego prośbę.
Nie wiem jak szybko wypił drugą szklankę, bo przeniosłam swój
wzrok przed siebie i zajęłam się swoim ulubionym zajęciem w tym
barze. Muszę również zauważyć, że bardzo mi się podobał
wystrój tego baru, szczególnie ten, który miałam przed oczami. Po
którejś z kolei szklaneczce napoju barman spojrzał na mnie
(pierwszy raz tego wieczoru) i zawahał się wypełnić moją prośbę
o uzupełnienie braku w szklance.
-To będzie ostatnia. - zapewniłam go i ten dolał mi mniejszą niż
pozostałe porcję alkoholu.
Nie czułam się pijana, ale wiedziałam, że jak wstanę to z
pewnością poczuję. Przede mną bardzo ciężki powrót do domu,
który najchętniej bym odrzuciła i została tutaj całą noc.
-Nie przestawaj pić, ten koleś dzięki Tobie ma na laski. -
usłyszałam po prawej stronie męski głos, powoli odwróciłam
głowę w tamtym kierunku.
-I Tobie również, więc to ty się postaraj. Ja już tu siedzę od
jakiegoś czasu. - odpowiedziałam, o dziwo, swoim głosem.
-W innych okolicznościach bym nie poparł tego zachowania, bo gówno
mnie obchodzi czy ten koleś ma na jedzenie, ale w tych. - podniósł
szklankę do ust. - Będę dla niego szczodry. - i wypił cały
bursztynowy płyn ze szklanki.
-Jaki dobroduszny z ciebie człowiek. - żachnęłam się i upiłam
łyka wracając wzrokiem na poprzednie miejsce.
-Więcej ci powiem. Jak nigdy wcześniej.
-Powinieneś za to dostać order czy jakieś inne gówno, które
ludzie uznają za coś szczególnego.
-Dobrze mówisz.
Przewróciłam oczami i dopiłam duszkiem resztę płynu, bo nie
mogłam już dalej słuchać tych pustych samochwał tego dupka.
Wyjęłam odpowiedni plik banknotów z portfela, oby moje pieniądze
zaczęły się rozmnażać, a nie znikać, i przygniotłam je pustą
już szklanką. Teraz nastał czas prawdy. Trzymając się oburącz
blatu postawiłam stopy na podłodze. Było okey. Założyłam
sweter, a w tym czasie barman zabrał szklankę i pieniądze.
Spojrzał na mnie w celu sprawdzenia mojego stanu.
-Zadzwonić po taksówkę ?
-Gdybyś mógł. - odpowiedziałam starając się trafić ręką do
rękawa swetra.
Nie śpieszyłam się zbytnio, bo wiedziałam, że pośpiech w tym
stanie nie będzie dobry. Przy ostatnim guziku wrócił barman.
-Za pięć minut powinna być.
-Dzięki.
Wzięłam torebkę i zrobiłam pierwszy krok. Szumiało mi w
głowie, ale nie najgorzej. Słyszałam jeszcze skamlenie mojego
sąsiada, ale olałam go totalnie i powoli ruszyłam z gracją w
kierunku wyjścia. Dobra mina do złej gry i jakoś wyszłam na
lodowaty wieczór. To dobrze mi zrobi, pomyślałam i podjechała
jakaś taksówka. Jak się okazało – moja. Po kwadransie wspinałam
się już po schodach do mieszkania, a po kolejnych dziesięciu
minutach przekroczyłam próg domu. Rzuciłam przeklęte klucze na
szafkę i zamknęłam drzwi na wszystkie spusty. Weszłam w głąb
salonu. Było ciepło i przytulnie. Mogłabym tak walnąć się nawet
na kanapę i zasnąć, ale nie było mi to dane, ten dzień nie mógł
być piękniejszy.
Mała lampka w salonie świeciła się dając małą łunę
światła, a przecież nie włączyłam jej przed wyjściem. Do moich
nozdrzy dotarł znajomy zapach. Puzzle zaczęły się powoli składać
w jedność.
-Cześć Nathan. - w tym samym momencie, w którym puzzle się
złożyły ktoś poruszył się na kanapie i wstał.
-Byłem przekonany, że tej nocy już się tutaj nie pojawisz. -
szeptał, a w jego głosie słychać było wyraźnie gorycz, złość
i zawiedzenie.
-Gdzie miałabym pójść ?
-Tego już nie wiem. Miałaś udany dzień ?
-Oczywiście. Miodem i mlekiem płynący. - zakpiłam i zaczęłam
odpinać guziki odkładając na bok wcześniej torebkę. - A ty ?
-Tak samo jak się kończy tak samo się zaczął.
-Nic mi to nie mówi. - nie chciałam się z nim kłócić, a jednak
nie mogłam się powstrzymać.
-Może dlatego, że nie jesteś zdolna do myślenia w tym momencie.
-Nie pieprz.
Zaśmiał się.
-Oczywiście. - prychnął. - Twoją obroną jest atak. Nic nowego.
-Masz coś jeszcze do powiedzenia czy mogę już sobie pójść ?
-Pytasz się mnie o pozwolenie ? Czy ty przypadkiem źle się czujesz
? - zaniepokoił się sztucznie.
-Masz racje. - spojrzałam mu prosto w oczy. - Nikt nie będzie mi
czegokolwiek zabraniał.
Wycofałam się w stronę sypialni. Marzyłam już tylko o
zrzuceniu ubrań i wyłożeniu się na miękkim materacu łóżka.
-Wróć. Musimy porozmawiać.
-Ja nic nie muszę.
Zamknęłam za sobą drzwi, a dla lepszej ochrony i nawet nie wiem
dlaczego jeszcze, przekręciłam klucz w zamku. Nigdy wcześniej z
niego nie korzystałam, a teraz zamykam się przed moim … no
właśnie, chłopakiem. Życie jest do dupy. Z tą złotą myślą
zamknęłam powieki.
Hej !
Jest rozdział i jest zimno :(
W takim tempie to ja nie skończę pisać tego bloga do końca tego roku :/
Przepraszam za te opóźnienia, ale nie mam zamiaru Wam się żalić na brak czasu, weny, chęci. Po prostu takie jest życie i niestety nic na to nie poradzę.
Pytałyście o szkołę, a ja Wam nic do tej pory nie napisałam. Teraz mam zamiar to zmienić, bo po prawie dwóch miesiącach szkoły mogę wystawić jakąś racjonalną opinię na jej temat. Z czystym sercem na czas teraźniejszy mogę wyznać, że lepiej trafić nie mogłam. Słuchając moich znajomych, którzy poszli do liceum, czy tych którzy tak się wychwalali gdzie to oni nie idą do szkoły, wiem, że wybrałam naprawdę dobrze. Ci z liceum narzekają na nawał nauki, a ci którzy wybrali technikum albo już im się udało i zmienili kierunek, a ci, którzy się z tym ociągali szukają jakichkolwiek wolnych miejsc w innych szkołach. Nie powiem, że jest mi smutno z ich powodu, bo nie jest. Tak, wiem, że jestem w tym momencie bezduszna i wredna, ale tak się czuję. Ja jestem w każdym bądź razie bardzo zadowolona, a fakt, że tylko w pierwszej klasie będę się męczyła z fizyką, chemią, historią itp, itd mnie jeszcze bardziej uszczęśliwia ^^
Nie zanudzam i nie zabieram Wam waszego drogocennego czasu. Oby do szybkiego napisania :)
Wyczekuje na Wasze rozdziały, które czytam w wolnej chwili, więc nie martwicie się, że nie komentuje od razu ;3